Uwielbiam
fantastykę. Praktycznie się na niej wychowałam: „Powrót Jedi” jako mój pierwszy
film, dziesiątki książek fantasy na koncie, rosnąca miłość do książek sci-fi, swego
czasu mój dysk przechowywał całkiem sporą kolekcję grafik Luisa Royo i Chrisa
Achilleosa, staram się nie przepuszczać przynajmniej tych co większych filmów z
gatunku, a w tej czy innej formie (powieści lub opowiadania, filmy lub seriale,
grafiki lub obrazy, soundtracki lub muzyka popularna) miałam styczność z chyba
każdym podgatunkiem i fantasy, i sci-fi, i horroru.
A jednak jeśli
się nad tym zastanowię, to tylko na pytanie o ulubioną książkę wymieniłabym coś
z fantastyki, bo „Mgły Avalonu” Marion Zimmer-Bradley. Z filmami bywa różnie,
podobnie jak z muzyką, oglądam i słucham niemal wszystkiego (za wyjątkiem
horrorów), a przy obrazach mam pewną słabość do Vincenta van Gogha oraz
wszelkich pin-upów. Zaś z serialami… Naprawdę bardzo lubię i „Grę o tron”, i „Firefly”,
i „Doctora Who”, i „Po tamtej stronie”, i „Z archiwum X”, parę innych też
zdarza mi się obejrzeć, chociaż już im aż tak nie fanuję. Jednak jeśli miałabym
wymienić ulubione, te najbardziej ukochane seriale, tytuły, tak naprawdę, są
tylko dwa: „Dynastia Tudorów” oraz „The Newsroom”. Ostatnio zaś z coraz
większym naciskiem na to drugie.
To nie będzie
recenzja, jestem teraz za bardzo pod wpływem emocji po obejrzeniu drugiego
odcinka drugiego sezonu, by stworzyć coś przypominającego recenzję. Chociaż
jeśli ktokolwiek szuka czegoś do obejrzenia, czegoś dynamicznego i szczerego,
ale nie szczerością plujących sarkazmem i nieco zgorzkniałych facetów, ale
szczerością prostą, życiową, pod tytułem „tak właśnie jest”, to nie wiem, czy
znajdzie coś lepszego. Tyle z recenzji, polecam ten serial całym sercem. Reszta
to będą moje zachwyty i dumania mniej lub bardziej związane z tematem.
Wiecie, dlaczego
nienawidzę horrorów? Ponieważ nie widzę sensu w byciu odbiorcą czegoś, czego
celem jest wywołanie we mnie strachu. I nie chodzi o to, że się boję czy coś.
Nie wierzę w zombie ani jakąkolwiek zombie apokalipsę, wampiry to dla mnie
gatunek nietoperzy w Ameryce Środkowej i Południowej, a wilkołaki to tylko
część europejskiego folkloru. Nie boję się tych stworzeń, bo wiem, że nie
istnieją, a to że łatwo mnie wystraszyć (proszę zanotować różnicę pomiędzy „wystraszeniem”
a „wywoływaniem strachu”) to zupełnie osobna historia. Wystarczy dobrze wyczuć
moment, to przelatująca mucha sprawi, że podskoczę wystraszona.
Jaki to ma związek
z „The Newsroom”? Ano taki, że ten serial idealnie obrazuje kolejny argument,
dla którego nienawidzę horrorów: po co mam z własnej, nieprzymuszonej woli
sięgać po coś, czego jedynym celem jest wywołanie we mnie strachu, skoro świat,
w którym żyjemy, jest wystarczająco przerażający? Nie jestem nieustraszona, nie
jestem osobą bez strachu. Wiele rzeczy przeraża mnie do tego stopnia, że
oblewam się zimnym potem i zamieram jak sparaliżowana. Ale to nie są łapiące
mnie za kostkę duchy czy dobijające się przez okno umarlaki z tępym wyrazem na
gębie, którym odpadają gnijące kończyny. Przeraża mnie, że w ludzkiej historii
trudno o choćby chwilę, w której nie byłoby jakiegokolwiek konfliktu w dowolnym
miejscu na świecie. Przeraża mnie, że ukrywa się istnienie leków mogących
ocalić tysiące, setki tysięcy nawet, ponieważ działałoby to na niekorzyść koncernów
farmaceutycznych. Przeraża mnie, że są na świecie miejsca, w których zwyczajnie
bycie sobą – kobietą z poglądami czy homoseksualistą, to już osobna sprawa, kim
– jest powodem do agresji, do przemocy, do braku sprawiedliwości i niesłusznych
kar, w dodatku często w miejscach, które wcale nie przychodzą nam do głowy jako
przykłady w pierwszej kolejności. I jeszcze wiele innych rzeczy mnie przeraża.
A „The Newsroom” genialnie pokazuje, że nie trzeba oglądać na szklanym ekranie
żadnych wybryków natury – wystarczy włączyć wiadomości, w dowolnym formacie.
Jednocześnie,
żeby nie było, chociaż ta okropna strona naszego świata zdecydowanie makes better news, jak by to powiedzieli
nasi anglojęzyczni bracia, jest w tym serialu tyle pozytywnej energii, która to
zrównoważa, że nieważne, czy wstrzymuję oddech czy płaczę, nieważne, jak się
odcinek skończy, ja i tak kończę oglądać z uśmiechem na twarzy, przepełniona
właśnie pozytywnymi uczuciami oraz energią. Czasem przychodzi to nawet w formie
wiadomości relacjonowanych przez bohaterów serialu – ale o wiele częściej
pojawia się za kulisami, dosłownie i w przenośni. Bo jak tu nie chcieć działać,
kiedy w serialowym studiu nie ma spokojnych chwil, kiedy cały czas tam buzuje
energią i gotowością do działania, wszyscy mają świat na wyciągnięcie dłoni,
przyglądają mu się ze wszystkich stron, poszukują jego sekretów, po czym
wyciągają je na światło dzienne w postaci wieczornych wiadomości? Jak tu nie
czuć pozytywnej energii, kiedy całej ekipie uda się znaleźć wiarygodne źródło,
by pokazać ogromnej masie szarych obywateli, że karmiono ich kłamstwami,
przekazać im kawałek prawdy lub, o wiele częściej, zmusić ich do zobaczenia
drugiej strony, którą się tak często ignoruje? I, przede wszystkim, jak tu nie
kibicować im wszystkim, całej ekipie, bez względu na jakiekolwiek osobiste
sympatie (bo jasne, że każdy widz ma faworytów), skoro nie ma tam postaci
sztucznej czy nierealistycznej, skoro wszyscy są ludźmi z krwi i kości, ale ta
ich ludzkość, ze wszystkimi wadami w komplecie, czyni ich bliższymi nam?
Powiem Wam też o
pewnym ciekawym teście dotyczącym wszelkich utworów fikcyjnych, o którym się
dowiedziałam całkiem niedawno, a który również pokazuje, jak świetny jest „The
Newsroom”. Chodzi tu o tak zwany Bechdel Test, od nazwiska Amerykanki, Alison
Bechdel, która rysowała komiksy. Test opiera się na trzech prostych kryteriach:
1. Utwór musi
posiadać przynajmniej dwie kobiety,
2. które
rozmawiają ze sobą
3. o czymś
jeszcze poza mężczyzną.
Proste? A teraz
zastanówcie się sami, ile wymienicie filmów/seriali (bo książek z pewnością
wiele), który spełniłby te trzy proste kryteria. Co gorsza, większość z
filmów/seriali, które są o kobietach
lub nawet dla kobiet kompletnie ten
test oblewa! Sama muszę się troszkę wysilić, aby przypomnieć sobie o filmach,
które na pewno by ten test zdały. „Zaplątani”, „Merida Waleczna”, „Wyznania
gejszy”, „Mgły Avalonu”, „Whip It”… i na teraz się wyczerpałam.
Tak, „The
Newsroom” nie tylko zdaje Bechdel Test, ale też zdaje śpiewająco! Postaci
kobiece równoważą ilością męskie: Mackenzie w opozycji do Willa, Sloan w
opozycji do Dona, Maggie przeciwko Jimowi, Leona przeciwko Charliemu, Kendra w
zestawieniu z Nealem… Jasne, nie ma unikania rozmów o facetach czy związkach
ogólnie, ale takie przypadki można w serialu bardzo szybko wyliczyć. Przez
większość czasu rozmowy między kobietami toczą się na naprawdę poważne tematy,
od konkretnych wydarzeń w kraju i na świecie, aż po dyskusje dotyczące
profesjonalizmu wiadomości, które tworzą. Moją idolką w tym względzie (i nie
tylko) jest wspomniana już Sloan Sabbith, grana przez Olivię Munn, która
posiada doktorat z ekonomii, własny program na temat spraw gospodarczych,
kosmiczne pokłady energii oraz pasji zarówno do spraw związanych z ekonomią,
jak i innych, a która przy okazji mówi płynnie po japońsku (aktorka zresztą
też). Jasne, Mackenzie jako producent całego programu też jest świetna, stawia
na swoim, wie, czego chce i oczekuje najlepszego, ale jednak Sloan ma w sobie
to coś – chyba wewnętrznego nerda – co do mnie przemawia. Jednak kogokolwiek z
żeńskich postaci z „The Newsroom” byśmy nie wzięli, nie moglibyśmy o żadnej
powiedzieć, że jest głupia (co najwyżej w tym uczuciowym sensie). To
inteligentne i zdeterminowane kobiety, właśnie takie, które chce się naśladować
i których osobiście chciałabym widzieć w serialach (i filmach) więcej. Zwłaszcza,
jeśli będą na dodatek stały po górnolotnie brzmiącej stronie dobra (tu
odniesienie do Cersei Lannister, którą udusiłabym gołymi rękami, gdybym mogła,
mimo że inteligencji jej nie odmówię).
A jeśli
ktokolwiek wytrwał aż tutaj, do samego końca, w dodatku czuje się na siłach ze
swoim angielskim, to nic nie „sprzeda” tego serialu lepiej, od fragmentu jego
początkowej sceny, w której główny bohater odpowiada na pytanie pt. dlaczego
Ameryka jest najlepszym krajem na świecie. Enjoy!