Oksford i Czalendż nr 2



Powróciłam już do Oksfordu. Nie pałam jakimś wielkim entuzjazmem, pewnie, fajnie będzie znowu móc spotykać się z przyjaciółmi czy wrócić do rutyny uwzględniającej cotygodniowe tańce czy tolkienistów. To mi się podoba, tym bardziej że pogoda robi się coraz bardziej wiosenna i gdyby nie wiatry, to jak na Anglię można by zacząć mówić o upałach. W tym tempie czas na mojego ukochanego Pimmsa przyjdzie prędzej niż później. To do nauki nie chce mi się wracać. Znowu trzeba będzie tłumaczyć, pisać wypracowania, wkuwać na jakieś gÓpie testy, które niczego nikomu nie dają – blaaaaargh, nuda.
No nic, jakoś to trzeba będzie przeżyć. W międzyczasie zaś tak mi się udzielił czalendżowy nastrój, że postanowiłam stanąć przed kolejnym. Omawiałam go kiedyś z Kudłatą (która, jeśli nie mówiłam o niej wcześniej, jest moją przyjaciółką z roku i, do niedawna, współlokatorką), ale jakoś nie udało nam się go wcielić w życie, może dlatego że próbowałyśmy zacząć jesienią, a nie wiosną. Tak czy inaczej, obecny czalendż to Noł Dżins Czalendż.
Zasady są proste: przez cały semestr, czyli 8 tygodni, nie wolno mi nosić dżinsowych spodni. W ten sposób spróbuję osiągnąć więcej kreatywności oraz możliwości noszenia ciuchów, które już posiadam, a przy okazji uniknąć zarówno wpadania w rutynę (bo dżinsy to taki wygodny wybór, przecież wszystko do nich pasuje), jak i uczynienia z dżinsów nowych dresów (jakkolwiek świetne by nie były, dżinsy też się kiedyś rozciągną, a jak się zrobią za wygodne i zbyt rozciągnięte, to zostaje tylko krok do uczynienia z nich ciucha na dni pt. „czuję się byle jak i muszę to jakoś odzwierciedlić ubiorem”). Dozwolone są inne elementy garderoby wykonane z dżinsu: kurtki, spódnice, koszule, sukienki, co się tam trafi.
Przyznaję, że jestem potwornie ciekawa, co z tego wyjdzie. Dla uniknięcia pokusy zostawiłam swoje długie dżinsy w domu – w ten sposób cały czas jestem w sytuacji, kiedy muszę się wysilić z tym, co mam. Niestety, zapomniałam, że dżinsowe szorty to też spodnie, krótkie, ale nadal spodnie, więc potencjalnie sama strzeliłam sobie w stopę. Cóż, z tymi szortami to spróbuję przynajmniej przez pierwszą połowę semestru, później, jeśli faktycznie zrobi się letnia pogoda, może wyjść różnie. Ale mam nadzieję, że jednak uda mi się wytrzymać z tym czalendżem, w końcu dwa miesiące to nie tak znowu dużo, a sukienek, spódnic i spodni z innych materiałów też mi nie brak. No i nie zapominajmy, że jako mieszanka Poznaniary ze studentem pewnie i tak sobie pożydzę na ewentualny zakup nowych dżinsów, gdyby nastał czas kryzysu, bo przecież za cenę nowych dżinsów mogę się nieźle zaopatrzyć w jedzenie. :P
No nic to, trzymamy kciuki za powodzenie i tego czalendża. A teraz, skoro skończyły mi się wymówki do unikania nauki, może faktycznie zajrzę do książki i coś spróbuję zapamiętać na jutrzejsze dwa testy? Ja wiem, one to się już w ogóle do niczego nie liczą, jak mnie z uśmiechem poinformowała koleżanka z roku wyżej na samym początku studiów, „tymi testami chcą tylko sprawdzić, ile pamiętasz, możesz je oblewać do woli i nic się nie stanie, więc się nie stresuj, tylko ciesz życiem” (notabene, uwielbiam tę laskę, ma fantastycznie optymistyczne i kolorowe, a jednocześnie zdroworozsądkowe podejście do życia!). Ale coś wiedzieć zawsze może być warto, więc przemagam się, zamykam Internet i wkuję przynajmniej z dziesięć potencjalnie przydatnych słówek. ^^

Czalendż 1 metr



Miał być post, aby czalendż uczcić i uczynić go bardziej oficjalny, to jest.

Czalendż jest prosty: zapuścić włosy do długości jednego metra. Dozwolone jest podcinanie końcówek (w końcu na co komu długie włosy w kiepskim stanie), ale poza tym standardowe dbanie w postaci czesania oraz mycia. Czas? Kiedy wyrosną. Zaufajcie, samo życie z długimi włosami potrafi czasem dać się we znaki (na przykład w bardzo wietrzne dni), a jakiekolwiek przewidywania mogą spełznąć na niczym.

Na dzień dzisiejszy moje włosy mierzą 67 centymetrów, więc do metra zdecydowanie bliżej niż dalej. Podczas mierzenia moja własna Pani Matka wskazała mi również, gdzie ów metr się pi razy drzwi skończy, zatem mierzenie będzie raczej tylko potwierdzeniem, że to jest metr. A z braku aktualnych zdjęć, dodaję zdjęcie włosów sprzed dwóch lat, kiedy długościowo były niemal takie same jak teraz, tylko kolorów miały na sobie mniej.


Trzymajmy zatem kciuki, aby wyszło jak najprędzej. Osobiście zgaduję, że w najgorszym wypadku powinnam dojść do metra pod koniec pobytu w Japonii, gdzie, jeśli nic innego, od większych cięć powstrzyma mnie strach, że niedokładnie się wyrażę i w ogóle wrócę łysa od fryzjera. :P Jak to wyjdzie, jeszcze zobaczymy.

Obserwatorzy

Szablon: LifeThemes. Obrazek: DeviantArt (autor niezapisany). Powered by Blogger.