Takie tam, majowe



W ramach luźnej rozrywki i wcale nie dlatego, że coraz bliżej do dnia, w którym okaże się moja najbliższa przyszłość w Japonii (wcale a wcale!), zaczęłam sobie tworzyć bloga, który będzie moim blogiem z Wielkiej Podróży. W ten sposób okazało się, że od luźnej rozrywki do całkiem poważnego planowania szablonów, przestrzeni i zawartości podstroi, droga była iście niedaleka. Zdecydowanie zbyt niedaleka. I teraz mnie potwornie korci, aby przenieść wszystko z bloga do testowania szablonów na osobne blogi (bo w moim przypadku muszą być dwie wersje językowe, które na jednym blogu tylko tworzyłyby tłum), aby mieć już wszystko gotowe i tylko czekać, aż przyjdzie czas oficjalnego otwarcia. No ale tak nie można, bo w końcu na dzień dzisiejszy nadal wiem o przyszłym roku tyle co nic, jeszcze bym się niepotrzebnie nastawiła czy za bardzo podekscytowała. Chociaż nie sposób ukryć, że im dalej, tym bardziej chcę już wiedzieć, a najlepiej to bukować lot. :P
Ech, ładna letnia pogoda się skończyła, bu. Niech szybko wróci, bo chociaż temperaturom daleko do mrozów (średnio tak między 5 a 9 stopni na plusie), to ciągle pada, a jak nie pada, to i tak jest buro i wieje. A takie fajne lato było. No ale jak to mówią, angielskie lato jest piękne, ten cały jeden dzień w roku, więc wedle tej myśli kraj wyczerpał swój limit chyba na najbliższą dekadę. :P
I łooo, już połowa semestru za pasem, ale ten czas leci. Chociaż… niech leci jeszcze szybciej. Co prawda z nauką jakoś tak zelżało, chyba wszyscy nauczyciele za bardzo się przejmują tymi dwoma rocznikami(tj. pierwszym i ostatnim), które czekają egzaminy, więc nam idzie jakoś luźniej. A może to po prostu ja przywykłam? Tak czy inaczej, dobrze że luzy, ale i tak wolałabym mieć fajrant, czas wolny bez perspektyw pt. „o rany, ale przecież trzeba będzie zrobić coś-tam na za-kiedyś-tam” jest o wiele lepszy. No i naprawdę mam już dość: a) mieszkania z rozpuszczoną jak dziadowski bicz współlokatorką; b) pokoju bez biurka (dobry Boże, cierpienie moich pleców jest nie do opisania!); i c) braku mojego łóżka, bo to jest moje tylko bardzo tymczasowo i nie jest aż takie fajne. Ech, człowiekowi to chyba nigdy nie sposób dogodzić: jak jest w domu, to chce być w Oksfordzie, a jak siedzi w Oksfordzie, to najchętniej chce być w domu.
Cóż, miejmy nadzieję, że do czasu powrotu wystarczy mi odcinków „Doctora Who” do oglądania, to wtedy jakoś łatwiej będzie wytrzymać. Bo póki co Doctor jest cudowny! *.*

Koniec czalendżu nr 2


Tja, no niespecjalnie wyszło z tym brakiem dżinsów. :P Zrobiło się lato (serio, jeśli mogę mieć otwarte okno przez noc i być prawie tak samo zgrzana jak za dnia, to jest lato), jest słońce i upały (okej, jak na Anglię, dla mnie – idealnie!) i dżinsowe szorty wykazały się zaskakującą siłą perswazji. Ale i tak jestem z siebie dumna, wytrzymałam równe dwa tygodnie, plus jakieś 3-4 dni, to i tak sporo.
Z tej okazji postanowiłam świętować poprzez kupno nowych butów. :P Ej, nie patrzcie tak i nie sądźcie zbyt szybko, moje stare są brzydkie i się rozwalają, jak tylko skończy się semestr, to i tak bym je wywaliła, a jakieś płaskie zawsze wypada mieć, ot co. Zresztą, jeśli się okaże, że nie pasują, to zostaną natychmiast zwrócone (ach, dobrodziejstwa internetowych zakupów), więc nic nie tracę, mogę tylko zyskać.
Tymczasem lecę, spróbuję się jeszcze jakoś choć odrobinkę ochłodzić przed pójściem spać, może nawet znajdę gdzieś cieńszą kołdrę, o, to by się przydało.
Ciao!

Obserwatorzy

Szablon: LifeThemes. Obrazek: DeviantArt (autor niezapisany). Powered by Blogger.