Japonii ciut więcej



O moim zasobie słów codziennego użytku w języku japońskim powiedziałam co nieco poprzednim razem. Notesik założony, parę pierwszych kosmetycznych słówek nawet już w nim widnieje, ale na tym się nie skończyło. Postanowiłam pójść o krok dalej i wyszperać w Internecie co nieco o japońskich kosmetykach.
I, dobry Boże, to nie było aż takie mądre. Okazało się, że zapytanie o japońskie (czy ogólnie wschodnioazjatyckie) kosmetyki jest tylko o krok od kotów. :P A tak poważnie, to dowiedziałam się więcej, niż jestem w stanie przyswoić, że o zapamiętaniu nie wspomnę. Jednocześnie tak mnie to wszystko wciągnęło, tak się na niektóre produkty napaliłam, że choćby się waliło i paliło, choćby miały na to pójść moje ostatnie oszczędności, niektóre rzeczy będę po prostu musiała wypróbować. Gorzej będzie, jeśli się w któryś produktach zakocham na zabój i po powrocie przyjdzie konieczność wyszukiwania ich na eBayu czy Amazonie lub, o zgrozo, prosić o paczki z Japonii. Paczki żywnościowe nie są mi obce, ale paczki kosmetyczne? Jakże współczesny wynalazek, nie sądzicie?
A w międzyczasie, pisząc ten post, odświeżam co chwila stronę DHL-a i obserwuję, gdzie w danym momencie jest moja aplikacja do Kanazawy. Wysłana została w piątek (miało być w czwartek, ale czegoś tam brakowało, a nikt nie wpadł, aby do mnie zadzwonić w czwartek, tylko dzwonili w [wolny!] piątek rano), miała dojść w poniedziałek. Wiecie, gdzie spędziła większość poniedziałku? We Frankfurcie. No, daleko. Chwała Bogu, że termin jest dopiero na czwartek, ale dopiero po wejściu na stronę kilka godzin temu przypomniałam sobie o różnicy czasu. Na szczęście, koperta jest już w Japonii (gdzie jest jakaś 9 rano) i właśnie wyruszyła z Nagoyi, więc chyba mogę sobie pozwolić na odrobinę nadziei. No dobra, te nadzieje mogą szybko upaść, jeśli się okaże, że po drodze koperta będzie musiała zrobić kolejny przystanek gdzieś po kolejne sortowanie (póki co było ich sześć: w Oksfordzie, na Heathrow, w Leipzig, we Frankfurcie, Hong Kongu i Nagoyi), bo tak jak odległość między Kanazawą i Nagoyą samochód pokona w jakieś 3-4 godziny, tak cholera wie, gdzie kolejne sortowanie zajmie i ile zajmie czasu.
Ech, środę mam wolną, przynajmniej od zajęć, bo wolna-wolna to ona nie będzie aż do ferii (jeszcze tylko dziewięć dni!), ale i tak, będzie dość czasu, aby śledzić w napięciu stronę DHL-a i odświeżać ją co piętnaście minut. Będę przeszczęśliwa, jeśli aplikacja dojdzie dziś, wielki stres mnie dopadnie, jeśli w Japonii nadejdzie czwartek, a koperta dalej będzie pozbawiona statusu „dostarczona”. W najgorszym wypadku trzeba będzie na szybko zeskanować kopię aplikacji i, zgodnie z poleceniem, wysłać ją mailem z dopiskiem, że przesyłka jest w drodze i powinna niedługo dojść, ale to tak na wypadek, gdyby nie doszło na czas, a ja nie chcę, żeby mnie odrzucono itede. Oby jednak doszła dziś. Tak jak DHL-a nie cierpię, tak ten jeden raz mógłby się wykazać i zrobić coś chociaż trochę dobrze.
I zanim zakończę, dodam jeszcze, że chociaż zalinkowana wyżej piosenka nie powala, mam z nią przemiłe wspomnienia. Otóż jest to utwór z filmu pt. „Hankyu Densha”, który nie tylko ukazał się wtedy, kiedy byłam w Japonii dwa lata temu – akcja tego filmu, który, tak w ogóle, jest na podstawie książki, za którą muszę się wreszcie wziąć, dzieje się dokładnie na podmiejskiej linii kolejowej, którą codziennie udawałam się na uniwersytet (też pojawiający się w filmie), a w weekendy czy po zajęciach w celu dojechania do stacji przesiadkowej w dalsze kursy. Film zresztą też nie jest wielki, chociaż sympatyczny, ot, dość codzienne historie iluś ludzi, którzy tą linią podróżują, ale przez sam fakt, że można od czasu do czasu wykrzyknąć „Hej, to moja stacja!” albo „O rany, przecież właśnie stąd wróciłam!” jest po prostu fenomenalny. Poleciłabym Wam, abyście obejrzeli, ale, o ile mi wiadomo, nie można nigdzie dostać napisów, ani angielskich, ani tym bardziej polskich, więc trochę mijałoby się to z celem. Ale jeśli ktoś jest ciekaw, trailer do obejrzenia tutaj (psst!, scenka z małą dziewczynką i babcią, od ok. 0:35, dzieje się na mojej stacji, a ta, w której facet rzuca się na dziewczynę, ok. 1:05 – to tam codziennie wysiadałam, aby dojść na uniwerek ^^).
I z tymi słowami Was pożegnam, bo wypadałoby jednak pójść czasem spać, a i lepiej przejść na nocny tryb życia, kiedy już rzeczywiście będę mieć wolne, a nie kiedy jeszcze czekają mnie ostatnie wypracowania czy ostatki tekstu do przetłumaczenia.

Edit (po przebudzeniu się): dotarło. Mogę odetchnąć z ulgą. :)

4 thoughts on “Japonii ciut więcej

  1. Ufff, niech żyje poczta, już też się zaczęłam stresować, czy dotrze, czy nie ;D Mama a to jest to miejsce, gdzie na pewno jedziesz, czy masz nadzieję, że przyjmo?

    ReplyDelete
    Replies
    1. To jest to miejsce, gdzie wiem, że mnie przyjmą na sam uniwerek, ale gdzie nie wiem, jak to będzie ze stypendium (bo, jak wiadomo, takie rzeczy zawsze rozchodzą się o kasę). Mam plan awaryjny, na wypadek gdyby japoński rząd powiedział mi w zakresie kasy "nie" i jeśli ten plan awaryjny nie zadziała, to dopiero wtedy cały plan zostanie porzucony. Ale mam nadzieję (niewielką, staram się jej zbytnio nie podsycać, co nie jest aż takie łatwe), że jednak to stypendium dostanę: raz że statystyki są po mojej stronie (w zeszłym roku stypendium dostało 16 z 24 uczniów, więc całe 2/3), dwa: liczę, że z aplikacji wywnioskują, żem imigrant (bo się narodowość z miejscem zamieszkania nie zgadza), trzy że z zawodu rodziców wywnioskują, że chociaż Oksford jako uniwerek jest bogaty, to ja niekoniecznie, a cztery - że moje megafantastyczne plany licencjackie pokażą im, że nie wydam tego stypendium na party-hard, tylko będę przykładnym studentem i w ogóle. No ale to wymaga od japońskich biurokratów nie tylko dojścia do tego, że 2 plus 2 to cztery, ale także odrobiny myślenia, a nie tylko bezmyślnego odhaczania wszystkiego, co zostało zrobione/załączone.
      Tak czy inaczej, przyjąć mnie przyjmą, bo Kanazawa ma jakiś układ z moim collegem - czy dostanę za to te szczodre rządowe pieniądze, to już osobna historia, która, kurwele, nie rozwiąże się aż do późnego czerwca/wczesnego lipca. :?

      Delete
    2. Łojezu, to faktycznie dużo tego wszystkiego, chociaż wydaje się niby, że proste. Noale ja trzymam kciuki, że się uda, a co do czasu... Kurczę, a wydawałoby się, że japońskie biurokractwo jednak ogarnie szybciej ;P

      Delete
    3. Hmm, bo ja wiem? Według mnie japońskie biurokractwo działa dokładnie tak samo, albo przynajmniej bardzo podobnie, jak wszędzie indziej: wszystkie rubryczki mają być poprawnie wypełnione, przypieprzą się do najmniejszego błędu (i przy okazji spowolnią cały proces), a jak formę sprawdzi jeden na niższym szczeblu, to walnie stemplem i forma idzie dalej (wyżej). Japończycy lubią się chwalić tym, jaka to ich biurokracja jest efektywna i sprawna, ale jakoś jeszcze nie znalazłam na to dowodów (a że ledwie 5 tygodni temu musiałam zrobić na zajęcia z polityki prezentację o biurokracji, to mam nadzieję, że to nie jest tylko moja opinia :P).

      Delete

Obserwatorzy

Szablon: LifeThemes. Obrazek: DeviantArt (autor niezapisany). Powered by Blogger.