!*&^%#@^*!!!!!!
... aaaaand it's gone.



Jak to kobieta, pełna jestem kontrastów. Z jednej strony mam się za osobę cierpliwą i spokojną, ale z drugiej – czasem nie trzeba wiele, aby wytrącić mnie z równowagi i reaguję bardzo emocjonalnie. I może to dobrze, bo jakaś równowaga musi być, inaczej zbyt łatwo popaść w którąś ekstremę.
Niestety, mam się też za osobę miłą i unikającą konfliktów. Co zazwyczaj jest dobre, ale niekiedy cholernie denerwujące. Bo kiedy już osiągnę apogeum wkurwienia, kiedy kropla przeleje czarę goryczy i jestem gotowa roztrzaskać wszystko wokół siebie, ciskam wiązankami godnymi osiedlowego dresa, a przyczynę mojego wkurwienia najchętniej rozszarpałabym gołymi rękami (choćby i trzęsącymi się z gniewu, ot, żeby szarpanie bolało jeszcze bardziej), to powkurwiam się, powkurwiam…


I potem zamiast wygarnąć danej osobie wszystko, co we mnie siedzi, wszystkie żale i bóle, w najlepszym wypadku marszczę brwi, podniosę nieco głos (ale nie do wściekłego krzyku, tylko tak raczej z dezaprobatą) i na najprostszej, najłagodniejszej naganie się kończy.
Fakt, może mam po prostu pecha, że przyczyn przelania się owej czary goryczy (a raczej jednej powtarzającej się przyczyna) zazwyczaj nie ma w momencie osiągnięcia przeze mnie owego apogeum, zaś w międzyczasie, żeby wyrzucić z siebie nadmiar emocji, albo wyrzucę go gadaniem do siebie, albo gadaniem do kogoś, więc znaczna część mi mija.
Niemniej jednak czasem chciałabym być Włoszką albo ogólnie kimś z Europy Południowej, bo tam większość znana jest z pewnej wybuchowości, pozwalania aby emocje przejęły kontrolę i pewnej skłonności do dramatyzowania. Wtedy bez wyrzutów sumienia wpadłabym jak burza, wykrzyczała wszystko niczym gwiazda latynoskiej telenoweli, gestykulując i strącając przy tym rzeczy ze stołów czy szafek, po czym wyszła, ochłonęła i później wszystko byłoby jak wcześniej, ot, scena dramatu zakończona, napięcie i wkurwienie wyładowane, można wrócić do normalności. Nie wiem, czy każdy Włoch czy Hiszpan, czy ktokolwiek tak ma, ale nawet jeśli nie, to odrobina z tego stereotypu byłaby mi czasem potrzebna.
No ale nic, muszę żyć ze swoim ułożonym, niekonfliktowym charakterem. Albo wyjechać na kilka lat do takich Włoch, coby lokalni przekazali mi niezbędne podstawy żywiołowości, dramatyzowania i robienia scen niczym ze srebrnego ekranu Ameryki Południowej.
ARGH!

15 thoughts on “!*&^%#@^*!!!!!!
... aaaaand it's gone.

  1. Oj, Mamo... Veruj mi, to nie jest takie dobre, jak się wydaje. Życie jest dużo prostsze, kiedy nie wyrzucasz ludziom wszystkiego w twarz, kiedy nie wściekasz się na nich otwarcie i nie robisz scen. Po po tym nie ma powrotu do normy. Są wyrzuty sumienia, są zranione uczucia, jest płacz, często gigantyczne kłótnie i wielodniowe milczenie. Żywiołowość i ręka na sercu jest dobra wśród ludzi o tej samej mentalności, którzy doskonale Cię znają, a tak... Nie, ciesz się z powściągliwości, cokolwiek Cię tym razem wkurwiło :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiem, że na dłuższą metę powściągliwość jest lepsza niż wybuchowość, ale czasem naprawdę chciałabym mieć choć odrobinę tej wybuchowości. Bo już nawet kij z Wielkim Apogeum Wkurwienia, ale żeby być na tyle powściągliwym, żeby kompletnie olać ważną sprawę, której olewać się nie powinno, bo jestem zbyt spolegliwa, aby komuś powiedzieć "Ej, nie rób tak, bo to jest denerwujące"? To mnie właśnie dręczy. Nie wiem, ja się chyba po prostu nie nadaję do mieszkania z ludźmi, ludzie mnie denerwują i gdybym tylko mogła, już teraz przygarnęłabym z 10 kotów, bo chociaż też nie są idealne, to przynajmniej mają lepsze nawyki od ludzi. I często bywają od ludzi czystsze/porządniejsze/bardziej poukładane, a jak na pedantkę przystało, wkurwia mnie bałagan. Ba!, bałagan, toż w mojej kuchni szaleje syf, bo ja uparcie odmawiam sprzątania/zmywania po brudasach, brudas nie łapie aluzji, a osoba trzecia jest chyba jeszcze bardziej unikająca konfliktów ode mnie, jeśli to w ogóle możliwe. A więc postanowione, jak tylko się wyprowadzę i dorobię własnego miejsca, nie będzie tam mieszkał nikt oprócz mnie i moich 10 kotów. Chyba że ów ktoś przejdzie serię testów na czystość i/lub zostanie przeze mnie przeszkolony, mwahahaha!

      Delete
    2. Porządek w kuchni... To jest jeden z tych powodów, dla których cieszę się, że czeka mnie tylko tydzień w Warszawie, a potem dom i Sofia, gdzie, mam nadzieję! Zamieszkam z kimś, kto będzie po sobie sprzątał.
      Ale faktycznie, skoro nawet w takich sytuacjach, kiedy coś Cię jedynie drażni jesteś powściągliwa, to faktycznie by się przydało troszeczkę braku opanowania. Ale znam to, bo u mnie też mało kto rozumie aluzje, chyba że postawię mu garnki w pokoju :D :D

      Delete
    3. Ej, genialne to, że też na to nie wpadłam! Następnym razem wszystko wyląduje w pokoju - ciekawe, czy pośród syfu, który panuje tam, zauważy...? Ale nie, na pewno zauważy, bo ona grzeje tam, jakby była na Syberii, więc jak zostawię coś z resztkami, to w najgorszym wypadku poczuje, że ma bombę. >;P

      Delete
    4. Wiesz, kalendarz sprzątania w kuchni też jest dobry, tylko trzeba wykombinować system kar, na przykład slapsgiving jest mega, tylko trzeba pamiętać, że są ludzie, którzy się mogą obrazić :P

      Delete
    5. Wiem, tak miałam z dziewczynami w zeszłym roku. I system kar był ok, bo za niewyrobienie się każdy miał wrzucać piątaka do słoja na żarcie. Ale teraz każda z nas sama dba o swoje żarcie, więc trzeba by coś innego wymyślić w ramach kar, coby nie było zbyt trudnego do wyegzekwowania, ale działało i motywało. Na razie, w przypływie nudy, Mama walnęła mini-plakaty (do zmywania i do śmieci), który wywiesi w kuchni, jak tylko znajdzie odrobinę plasteliny czy taśmy klejącej. I jeśli taka ładna, kojojowa przypominajka nie zadziała, to wtedy zrobię walne zebranie i coś wymyślę. Rodzice próbowali mi mówić, że po co się denerwuję, przecież zostały mi tylko 4 tygodnie tego semestru, a potem 8 ostatniego, że tyle mogę przeżyć, ale to jednak denerwuje, kiedy złażę głodna do kuchni, by se zrobić coś do jedzenia, a tu nie mam ani w czym, ani gdzie, gr! Więc nie będę odpuszczać, ale zacznę od tych unikającej konfliktu metody plakatów i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

      Delete
    6. Takie "tylko" to chuja warte, bo mnie wkurwia ostatni tydzień tutaj w tym powszechnym syfie -.-
      System kar... hmmm wiesz, słój z kasą to niezły pomysł, za zawartość można się na koniec roku nawalić i kupić dużo jedzonka ;D

      Delete
    7. No dokładnie! Jakby oni mieli przeżyć osiem tygodni z kimś, kto notorycznie zostawia syf w kuchni i nie wpadnie na to, że można by pozmywać/posprzątać/wyrzucić śmieci/CO-KURWA-KOLWIEK bez powiedzenia mu tego prosto w twarz, też by chodzili zestresowani.
      Myśmy to raczej wydawały na bieżąco, ale przy wyprowadzce się okazało, że nazbierało się tam ze 3-4 funty w drobniakach. A że lokalna pizzeria miała ofertę pt. dowolna pizza za 7.99 jeśli sam se odbierzesz, to dorzuciłyśmy resztę z własnych portfeli i miałyśmy ostatnią ucztę w wtedy-jeszcze-naszym domu. Chociaż facet w pizzerii nie był wniebowzięty, że musiał liczyć te drobiazgi. :P

      Delete
  2. Ojej! Tego właśnie szukałam - Twojego bloga z przemyśleniami! Nie wiem, jakim cudem go znalazłam; można by to uznać za przypadek, ale, do jasnej cholery, to nie jest żaden przypadek! :D

    Również mam bardzo powściągliwy charakter - ale tylko w wyrażaniu gniewu. Radość eksponuję od razu i nie mogę jej ukryć. Podobno niezadowolenie też widać, ale to już niezamierzona rzecz. Jak to ujął mój przyjaciel: "Z twojej twarzy można czytać jak z otwartej księgi" - i tutaj rzeknę, że czasami chciałabym umieć robić takiego Poker Face'a pięknego, ukrywać swoje myśli, a nie że one przepływają przez moje mięśnie mimiczne - ale cóż; nie można mieć wszystkiego! :P Wybuchów gniewu za to nie miewam, nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio byłam wkurzona. Jakoś tak obojętnie do tego wszystkiego podchodzę. W sumie: dziwnie i wolałabym wygarnąć, jak mi się coś nie podoba. No ale ze swoją naturą raczej nie powinno się walczyć - a i pewnie byłaby to walka skazana na klęskę już z góry. :D

    P.S TAAAAAAK się cieszę, że tutaj trafiłam!

    Siostrzyczka Karolina vel Cereals. :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ojej, to było krzyczeć na fejsie czy gdzieś, że poszukujesz adresu, przecież bym Ci go nie odmówiła. :o
      Och, radość też wyrażam otwarcie i wylewnie. Ta powściągliwość dotyczy u mnie chyba przede wszystkim emocji, które mogłyby sprawić przykrość komuś innemu, jak właśnie złość/zdenerwowanie. I, prawdę mówiąc, ze mnie już tyle osób czyta jak z otwartej księgi, że tym bardziej mnie frustruje, że chociaż zazwyczaj jakoś się naród przynajmniej domyśla, że coś jest nie tak, tak wystarczy jeden trochę bardziej tępy czy nieuważny...
      Ech, może zapiszmy się we dwie na jakiś kurs jawnego wyrażania emocji w sposób klarowny, ale nieagresywny? W ten sposób nie trzeba by od razu buchać ze złości parą, a i może miałybyśmy jakieś szanse w owych walkach? ^^


      :***

      Delete
  3. Ach, bo ja chciałam tak niespodziewanie wpaść! Jak lawina z dachu, jak doniczka z lodówki wprost na głowę (to drugie sytuacja autentyczna :P)!

    Mnie najbardziej przydałby się kurs powstrzymywania od płaczu, kiedy ktoś się na mnie drze. Naprawdę: wcale nie jest mi aż TAK smutno, czasami nawet nie jest wcale i w głębi duszy mnie bawi taki napad agresji, ale moje oczęta odmawiają mi posłuszeństwa i łzy płyną dzikim strumieniem. Straszne rzeczy. Ja tak potrafię w przychodni, jak baba z rejestracji się na mnie drze, że znowu się zmieniły przepisy i czegoś nie mam albo ktoś obcy w tramwaju, że co ja sobie wyobrażam. No makabra. Czułabym się lepiej, wiedząc, że mogę ufać swojemu ciału. ;D

    A w momentach, kiedy mi się coś nie podoba, to słyszałam, że robię tak zdegustowaną minę, że można mieć ochotę wiać czym prędzej i jak najdalej. Chciałabym ją kiedyś zobaczyć, ale na zawołanie nie wychodzi. ;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Lawina z dachu? Doniczka z lodówki wprost na głowę? To raczej nie są nazbyt przyjemne rzeczy, w przeciwieństwie do Twojej niespodziewajkowej wizyty. :)

      IKNOWRIGHT?! Też to mam! Mam chyba nadmiernie aktywne kanaliki łzowe, bo byle co potrafi mnie doprowadzić do płaczu, a już wszelkie nieprzyjemne sytuacje w szczególności. I nie są to łzy złości czy smutku, jeśli już to co najwyżej bezsilności, ale najczęściej po prostu są i już. I weź tu w takiej sytuacji spróbuj w ogóle użyć argumentów! Bo nawet jeśli są dobre, to nie, bo płacz, więc od razu jest albo że "za bardzo to bierzesz do siebie", albo że "ej, przepraszam, nie chciałem/-am cię urazić/obrazić/zranić/zasmucić/cokolwiek", albo coś jeszcze innego. I nikt, absolutnie nikt, nie przyjmie do wiadomości, że to nie o to chodzi i że nic na te łzy nie mogę poradzić!

      Poczekaj parę lat, jak wreszcie okulary Google'a wejdą do powszedniego użytku, to ktoś prędzej czy później trzaśnie Ci fotkę z tą miną i będziesz już wiedziała. :)

      Delete
  4. Tak, dokładnie! Najgorsze są te "za bardzo bierzesz to do siebie" i nawet moje zaprzeczanie logiczne i rozsądne, nie daje rady nikogo przekonać, bo łzy są wiarygodniejsze. Cóż. Chyba trzeba to zaakceptować. ;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ale kiedy tak nie powinno być, nie powinno być konieczności akceptowania tego. Ludzie powinni akceptować odmienność, tak mentalną, jak i biologiczną, więc skoro ktoś o innych poglądach może być akceptowany, czemu osoby o nadmiernie aktywnych kanalikach łzowych (jak my) powinny akceptować te teksty, zamiast tekściarze - nasze kanaliki? (Haha, jeszcze tu rewolucję zrobię! :P)

      Delete
    2. Miałam na myśli, że my powinnyśmy zaakceptować te nasze kanaliki (bo mnie mój były facet - Boże, rok 2012 był taki gówniany - przekonywał, że to jest chore i powinnam z tym walczyć; miał mnie za histeryczkę, ciołek jeden), a nie wredne teksty. Z wrednymi tekstami walczę, mówię, że do cholery nic mi nie jest, tylko tak już mam, taka natura i urok, a jak jeszcze czasem parsknę śmiechem po usłyszeniu czyjegoś komentarza to już mnie mają za histeryczkę nie-do-wyleczenia. Robimy rewolucję, siostra! :D

      Delete

Obserwatorzy

Szablon: LifeThemes. Obrazek: DeviantArt (autor niezapisany). Powered by Blogger.