Starodorosłość młodzieńcza



Pięć oznak mojej „starodorosłości młodzieńczej” (czyli bycia osobą w młodym wieku, ale czującą się jak własny rodzic):
  1. Coraz łatwiej znajduję olimpijczyków w moim wieku lub młodszych.
  2. Stanie na dziale mięsnym w sklepie nie jest już katorgą, od której najchętniej by się uciekło.
  3. Czytanie poradników o tym, który dostawca prądu jest najtańszy czy jak zagarnąć najlepsze oferty stają się wcale przydatną i zajmującą lekturą.
  4. W portfelu zawsze znajduje się przynajmniej kilka kuponów rabatowych do supermarketów i większych sieci, o kartach stałego klienta czy punktowych nie wspominając.
  5. Niegdyś znienawidzona godzina przed telewizorem ukradziona na oglądanie wiadomości powoli wkracza w codzienną rutynę, a wiadomości gospodarcze tudzież polityczne nie tylko mają sens, ale i ciekawią.

Pięć wskazówek, że chyba jeszcze nie stałam się czterdziestolatkiem w dwudziestoletnim ciele:
  1. Wystarczy pierwszych kilka nut ukochanych piosenek Disneya, abym włączyła się do śpiewania.
  2. Sama myśl o tym, że kiedyś studia się skończą i trzeba będzie sobie znaleźć pracę, napawa mnie przerażeniem.
  3. Moje łóżko zdobią dwa duże pluszowe misie, Dżordż i Lala, z czego Lala jest różowa. I jeszcze przez długi czas tu pobędą.
  4. Widok sówki lub kiciątka komentowany jest przeciągłym, często nawet piskliwym „OOOOOOOOOOOOOCH!” i niezrozumiałym, acz równie słodkopierdzącym bełkotem.
  5. Nadal robię pełno rzeczy, zanim pomyślę, a potem musi minąć trochę czasu, zanim spojrzę na te głupoty ze śmiechem i stwierdzę, że przynajmniej miałam advenczery i „żyłam na krawędzi”. :P


21 thoughts on “Starodorosłość młodzieńcza

  1. Szablon <3 to przede wszystkim. Co następnie. kurczę, też się czasem czuję jak stary dziad, wszystkie koleżanki:łooo, ja mam ciągle osiemnaście, a Ty? E... dwadzieścia pięć. Ale sóweczki i kotenie, raaaaawr *-* Z tego się nie wyrasta nigdy, tak jak z disneya :D

    ReplyDelete
  2. W wordpressowej wersji szablon jest jeszcze cudniejszy, ale nie miałam czasu, aby go tak porządnie przerobić na blogspotowy, zresztą, nie wiem, czy dałabym radę, bo tam całość była śliczna. Ale dziękuję. :*
    To chyba każdy ma. Bo we łbie każdy młody, w końcu szaleństwa lat nastoletnich wydają się wydarzeniem sprzed góra miesiąca, a metryka woła co innego, więc tak jakoś... dziwnie. I weź, dziadu jeden, nie masz dwudziestu pięciu. :P
    SÓÓÓÓÓÓWKIIIII I KICIĄĄĄĄĄĄĄTKAAAAA! <3 Chciałabym móc przygarnąć sówkę, ale poczytałam trochę o tym i wiem, że tylko bym wyrządziła krzywdę biednemu zwierzątku. Ale kota będę mieć. Albo pięć. :P Będę hodować koty i swoje dziwactwa, o. Nju plan for lajf. xD

    ReplyDelete
  3. Podpisuję się pod tym "wiekowym rozdarciem", też odnajduję w sobie rzeczy, które osiem-dziesięć lat temu były dla mnie nie do pomyślenia, teraz zaś stają się normą - a zarazem ciągle mam w sobie elementy (typu: sentymentalne oglądanie/czytanie "Czarodziejki z Księżyca" i ukochanych książek z dzieciństwa) sprawiające, że chwilami czuję o połowę młodsza. Inna rzecz, że ludzie z reguły dają mi mniej lat, niż mam (standardowo sześć do ośmiu), co również działa odmładzająco na psychikę ;)
    Myśl o skończeniu studiów i znalezieniu pracy mnie nie przerażała, natomiast samo skończenie studiów wydawało się takim bolesnym utraceniem raju.
    Przyłączam się do niestrawnie słodkiego bełkotu na widok kotków; małe sówki też są śliczne (choć sama obecnie najbardziej się produkuję z przesłodzonym bełkotem na widok własnego psa).

    ReplyDelete
  4. U mnie już minął czas, kiedy dawano mi mniej lat, niż mam - teraz albo ludzie przyjmują informację o moim wieku bez emocji, albo stwierdzają, że zachowuję się dojrzalej. Ale jednak częściej to pierwsze. ;)
    Hmm, nie, dla mnie myśl o skończeniu studiów wiąże się raczej z uczuciem, że to będzie ulga. Nie twierdzę, że mam najtrudniejsze studia na świecie, bo tak nie jest, ale mam krótsze semestry od pozostałych uczelni, więc jest to męczące, bo człowiek non-stop za czymś goni. A jak jeszcze pomyślę, co to będzie, gdy do takiego "codziennego" gonienia dojdzie jeszcze pisanie licencjatu - nie, w takim wypadku ostatni egzamin kończący moją studencką karierę zostanie przywitany przeogromnym westchnięciem ulgi, a potem zostanie suto oblany. ;)
    Dobrze jest jednak odnajdywać osoby, które z podobnym wiekowym rozdarciem również się utożsamiają. Człowiek to, niestety, egoistyczne stworzenie, więc bardzo łatwo mu zapomnieć, że nie jest jedyny na świecie i że z samego tylko statystycznego punktu widzenia może być wielu innych mu podobnych (w każdym, tak naprawdę, względzie). Przypomnienia zawsze miło działają, zwłaszcza jak przypomnienia zaczynają się od czegoś w stylu "Rozumiem, też to mam/miałam". :)
    Pozdrawiam ciepło,

    ReplyDelete
  5. Mnie odmładzają z powodu wyglądu - zawsze słyszę "ojej, a wyglądasz na szesnaście/osiemnaście/dwadzieścia lat!". W swojej najbardziej wyjściowej/wystrzałowej/wyelegantowanej/oficjalnej wersji nie sprawiam wrażenia, bym miała tyle, ile mam. Jeszcze parę lat temu mnie to drażniło, teraz przede wszystkim bawi ;)
    Z czego wynikają te krótsze semestry? I co studiujesz?
    Uważam, że mamy pełne prawo do takiego egoizmu ;) Bo jednak nawet jeśli inni przeżywają to samo co ja lub przeżywają podobnie - to jednak to, co ja przeżywam, przeżywam JA. Inna rzecz, że jasne, nie powinniśmy zapominać o tym, że inni też coś przeżywają i też jest to dla nich ważne :)
    Przy okazji, chciałabym spytać tak nie na temat: czy Liv jeszcze ocenia na Ławie?

    ReplyDelete
  6. To mnie nawet z wyglądu, jeszcze kilka lat wstecz, nikt nie wierzył i myśleli, że mam więcej. No ale jak się ma lat np. czternaście, to usłyszeć "A wyglądasz na szesnaście/osiemnaście" to komplement, bo w końcu można próbować się wkręcić nielegalnie do klubu czy kupić jakiś alkohol (chociaż akurat sama nie próbowałam, praworządny ze mnie ludź). Ale zanadto się nie przejmuję, że niektórzy mnie postarzają, wiek, jak mawiają, to kwestia umysłu i tego zamierzam się trzymać. ^^
    Studiuję japonistykę, a krótsze semestry wynikają z decyzji mojej uczelni - postanowili sobie zrobić krótsze semestry (i dłuższe wakacje, ale to chyba tylko taki bonus). Nie wiem nawet, skąd im się ten pomysł wziął w pierwszej kolejności, ale zgaduję, że skoro uczelnia ponad dziewięćsetletnia, to może zawsze tak mieli i po prostu zostali przy tradycjach? Aż chyba kiedyś zapytam, bo w sumie człowiek przyjmuje takie rzeczy na klatę i na wiarę i nie poświęci sprawie więcej myśli.
    Pod poprzednią oceną (tj. numer 182) Liv powiedziała, że ocenia, aczkolwiek nie zachęca zbytnio nowych petentów do zgłaszania się. Przeczytaj sobie, będziesz miała lepsze pojęcie o sprawie. :)

    ReplyDelete
  7. A, czyli trafiłam na siostrę po filologii, choć filologii z całkowicie innego kręgu kulturowego niż moja :) To miło.
    Ciekawie byłoby wiedzieć, skąd te skrócone semestry - gdy się dowiesz, daj znać, chętnie też poznam powody.
    Wiszę już sobie w kolejce Liv, byłam tylko ciekawa, czy mogę dalej tam spokojnie wisieć - a jakoś zawsze, gdy zaglądałam pobieżnie na Ławę, wypadało mi z głowy zapytać. Dzięki za wyjaśnienie :)

    ReplyDelete
  8. Cóż, raczej w trakcie filologii aniżeli po. ;) A jakim kręgiem kulturowym Ty się zajmowałaś?
    Próbowałam zobaczyć, czy może Wujek Gugiel zna odpowiedź, ale chyba nie bardzo. Zapytam, jak się tylko nowy semestr zacznie.
    Nie ma sprawy. Wiem, jakie to uczucie być u kogoś w kolejce przez wieki i nie mieć nawet pojęcia, co się z oceniającym dzieje. A z ciekawości, który z blogów w livowej kolejce jest Twój?

    ReplyDelete
  9. Chciałam napisać "siostra w filologii" ;) Ja jestem po filologii polskiej, a zajmowałam się dawną literaturą polską w powiązaniu ze starożytną.
    Te skrócone semestry robią się coraz bardziej tajemnicze.
    W kolejce Liv znajduje się moje "Musivum". Mówiąc szczerze, wolę poczekać i dostać porządną ocenę, niż z miejsca dostać coś, co jest połebkowym przeleceniem tekstu. Mogę spokojnie poczekać i rok, byleby tylko wiedzieć, na czym stoję :)

    ReplyDelete
  10. Ooo, to bardzo ciekawe. O filologii polskiej nie krążą najbardziej przychylne historie, ale jak to stawiasz w takim świetle, to od razu prezentuje się fascynująco. Tym bardziej że Polacy w większości mają brzydką tendencję do nie poświęcania swojemu językowi więcej myśli, niż im zajmuje skonstruowanie co trudniejszego zdania. A dla mnie to cholernie ciekawe, móc się dowiedzieć, jaki język polski był kiedyś i jak wyewoluował do obecnej formy, skąd się wzięły różne bzdury, które teraz wytykam innym (jak np. "tę" w Bierniku zamiast "tą"), które słowa są od dawien dawna nasze i takie tam. Chociaż gdybym miała się za to zabrać na studiach, nie wiem, czy bym wytrzymała, bo oprócz tych ciekawych i fajnych rzeczy, na studiach trzeba się też zająć tymi, które nas kompletnie czasem nie obchodzą. :P
    No właśnie. Myślałam, że Google będzie miał odpowiedź, w końcu tak stary uniwerek, chyba ktoś się kiedyś musiał nad tym zastanowić, a tu nic.
    Bardzo dobrze znana mi postawa. A że jesteś u Liv, to nie widzę powodu do obaw - poczekać pewnie poczekasz długo (chyba że Liv nawiedzi na nietrzymanie się kolejki), ale na pewno będzie warto. :)

    ReplyDelete
  11. To zależy z jednej strony od uniwersytetu (spotkałam się z bardzo nieprzychylnymi opowieściami o polonistyce toruńskiej na przykład), a z drugiej strony - zauważam czasem w ludziach takie odgórne/odruchowe negatywne nastawienie do filologii polskiej. Może to po części przenoszenie na polonistki jako takie niechęci, którą się żywiło do swoich nauczycielek? (Parę lat temu jedna z rozmówczyń napisała mi coś w tym stylu: "Ja odruchowo nie lubię lub przynajmniej jestem podejrzliwa wobec każdego, kto jest po polonistyce, bo miałam złe doświadczenia z moją nauczycielką polskiego w liceum"). Do tego przy haśle "filologia polska" często stawia się od razu znak równości: "nauczyciel/-ka polskiego - jedyna możliwa przyszłość" - i kolejny nudny stereotyp gotowy ;)
    Sama mam niesamowicie dobre wrażenia po moich studiach - a wygrzebywanie tego, co z antyku, w tym, co w staropolu, było cudowne :)
    Masz dużo (za dużo) racji co do kwestii językowych; mnie te wszystkie błędy i "językowe olewactwo" najbardziej denerwują u osób publicznych. Gdy słyszę kolejnych dziennikarzy mówiących "w roku dwutysięcznym dwunastym", to mam ochotę cisnąć pilotem w ekran telewizora...
    Zajęcia z gramatyki historycznej i kultury języka uwielbiałam! (Jest coś wyjątkowo przyjemnego w dowiedzeniu się, dlaczego on "szedł", ale ona już "szła").
    No to sobie poczekam - to nawet lepiej dla mnie, bo Liv deklaruje, że czyta całość, więc im dłużej poczekam, tym więcej napiszę, a Lvi tym więcej przeczyta ;)

    ReplyDelete
  12. Coś w tym jest - niby kierunek ten sam, a jednak co uniwerek, to inne doświadczenie i inna jakość nauczania. W Anglii jest kilka tabel najlepszych uniwerków, ale tylko jedna (bodajże prowadzona przez The Guardiana) ma opcję selekcjonowania najlepszych uniwerków według kierunku. I nagle się okazuje, że uniwerek na 137 miejscu w tabeli ogólnej może być trzeci lub piąty w całym kraju jeśli chodzi o konkretny przedmiot (pierwsze miejsce niemal we wszystkim zajmuje Oksford, Cambridge czasem się waha pomiędzy drugim a trzecim). A to bycie nauczycielem to chyba zmora wszystkich filologii. Filologia angielska = nauczyciel angielskiego, filologia rosyjska = nauczyciel rosyjskiego, filologia polska = nauczyciel polskiego i tak dalej. Absolwenci filologii zagranicznych mogą co najwyżej być nauczycielami owych języków poza Polską. A to przecież wcale nie jest prawdą! Owszem, jeśli ktoś ma zapędy do nauczania języka polskiego, to dyplom z tejże filologii z pewnością mu pomoże, ale są też inne możliwości. Archeologowie potrzebują językoznawców i filologów, by móc datować odnalezione teksty. Muzea literatury z pewnością chętnie przyjęłyby filologów (a zwłaszcza specjalistów). Opcji jest wiele, ale w Polsce nadal jest to dziwne przeświadczenie, że skoro wybieramy jakiś kierunek studiów, to musimy potem wiązać z nim przyszłość zawodową. Nie można zrobić studiów w jakiejś dziedzinie, bo, na przykład, bardzo ona człowieka interesuje, nie, nie, cóż to za herezje, a tfu, zawołać egzorcystę!
    Akurat nie oglądam polskiej telewizji, chyba że absolutnie nie mam wyboru, ale zgadzam się - osoby publiczne tym bardziej powinny promować poprawną polszczyznę. Jeśli już zdarza mi się obejrzeć jakieś wydanie wiadomości albo coś, to mnie denerwuje takie perfidne wręcz mówienie "om" zamiast "ą", jak np. "jadom", "zbierajom", "pomagajom". Grrr!
    Wszyscy na Ławie czytają całość, a przynajmniej się staramy. Czasem, jeśli tekst jest wybitnie koszmarny, to przebrnięcie przez wszystko jest katorgą i trwa dłużej niż wieki. Ale rzadko się to zdarza, przynajmniej ja rzadko to zauważam - najczęściej chyba u siebie (:P), ale wtedy przyznaję się w ocenie, że nie przebrnęłam, zamiast udawać cudowną i wypowiadać się o czymś, czego nie znam.

    ReplyDelete
  13. Zdecydowanie zmora (choć ten czas, gdy pracowałam w szkole, wspominam bardzo dobrze - ale to dlatego, że trafiły mi się świetne klasy); i rzeczywiście, wiele różnych dziedzin, jak się okazuje, potrzebuje filologów (co mi niedawno udowodniono - na zasadzie: "O, jesteś filologiem? To się tu przydasz niesamowicie!", dzięki wszystkim bogom), tylko polski rynek pracy ma nadal okropne klapki na oczach. W tym układzie studiowanie czegokolwiek z czystego zainteresowania tematem jest tym bardziej wariackie, niestety.
    Zresztą zauważyłam, że - przynajmniej w Polsce - nadal też pokutuje przekonanie, jakby studia i/lub praca musiały być dopustem bożym. Na studiach czułam się chwilowo taka "dziecinna, nieprawdziwa, niedorosła", bo kochałam filologię polską szaleńczo, a jeszcze co roku dostawałam stypendium, czyli płacono mi za to, że robiłam to, co kocham - podczas gdy (w ich mniemaniu) "prawdziwe i dorosłe" były te koleżanki, dla których studia były drogą przez mękę. Na szczęście osób lubiących swój kierunek i cieszących się ze swojej pracy też trochę mam i znam :)
    O, a w Internecie (i nie tylko) widzę co chwila odwrotną sytuację: w liczbie mnogiej zamiast "om" nagminnie się używa "ą" ("tym dziewczyną", "nowym osobą"). Jednak publiczne wystąpienia to inna bajka (i większy obciach, gdy ("Polacy jadom na wakacje i zabierajom ze sobą dużom walizkę").
    Podoba mi się to czytanie całościowe - czytanie tylko kilku pierwszych postów mało autorowi pomoże, a tym, co doprowadza mnie do szewskiej pasji, jest czytanie na wyrywki, na zasadzie: "przeczytałam rozdział pierwszy, siódmy, czternasty i dwudziesty ósmy, i wiesz co, źle prowadzisz akcję, za diabła nie wiem, o co chodzi i czemu w rozdziale czternastym X robi Y, przecież w siódmym ta postać była gdzie indziej i robiła co innego! No więc odejmuję punkty za fabułę".
    Oczywiście, skoro czytacie całość, siłą rzeczy ocenianie idzie wolniej, ale, jak pisałam wcześniej - ja wolę poczekać na coś porządnego, niż dostać od ręki zakalca ocenowego.

    ReplyDelete
  14. Prawda, wariackie (przynajmniej z punktu widzenia rynku pracy). Dlatego tym bardziej dobrze, że jest jeszcze wielu ludzi, którzy wybierają kierunki studiów z powodu pasji, a także takich, którzy mają ogromne pokłady energii i pewności siebie i wierzą, że jeszcze uda mi się pokazać rynkowi pracy, w jakim jest błędzie. To przywraca trochę wiary w człowieka.
    To rzeczywiście, robić coś, co się lubi i jeszcze dostawać na to stypendium - marzenie. A jeśli później stypendium zamienia się w pracę, podczas gdy nadal robi się to, co się lubi, to chyba trudno o lepsze życie. :) Osobiście nie spotkałam się w Anglii z ludźmi, którzy wybieraliby kierunek studiów, bo "z tego będzie praca". Owszem, słyszy się o takich przypadkach, podobno Hinduskie rodziny nierzadko strasznie przymuszają dzieci, aby szły na medycynę lub prawo (bo i praca, i status społeczny), ale sama z takimi ludźmi nie miałam do czynienia. Nie zawsze przyczyną wyboru jest pasja (mój kolega na roku sam powiedział, że on chce "łatwy dyplom", bo skoro jest pół-Japończykiem, to japonistyka zbyt wielkim problemem być nie powinna), ale jednak. Chyba dlatego że w Anglii jest nieco łatwiej, po zakończeniu obowiązkowej edukacji można od razu iść do pracy (gdzie nierzadko dyplomy nie są potrzebne, bo w zdobyciu niezbędnych kwalifikacji czy nawet zwykłego treningu pomoże pracodawca), a nie jak w Polsce, że bez matury, a najlepiej także i dyplomu bardzo często można zapomnieć nawet o wysyłaniu aplikacji. A przynajmniej taka jest moja teoria.
    Te błędy "om" i "ą" to chyba wynikają jedne z drugiego. W końcu jeśli ludzie mówią, na przykład, "jadom z walizkom", a ciągle się ich poprawia, że poprawnie mówimy "jadą z walizką", to blogerom (którzy jednak w większości są młodzi i nie każdy potrafi wynieść ze szkoły naukę, jaką im się oferuje) zakodowuje się, że skoro "nie >om< tylko >ą<", to tak na pewno jest we wszystkich przypadkach. A potem wychodzą z tego kwiatki.
    Urgh, też nie cierpię takiego "szarpanego" czytania. I pół biedy, jeśli oceniający wtedy przyzna, iż nie oceni fabuły, przynajmniej jest szczery i wie, że taką ocenę w niczym nikomu nie pomoże, ale jak ktoś zaczyna odejmować punkty za fabułę, bo sam nie przeczytał tekstu - nie, to jest wręcz poniżające. Taka osoba, według mnie, nie powinna zostać dopuszczona do oceniania opowiadań (kto wie, może blogi prywatne czy graficzne da się tak oceniać, nie wiem, nie zajmuję się tym). Zresztą, w ogóle uważam, że czytanie losowo wybranych rozdziałów/części opowiadań jest wyrządzaniem autorowi krzywdy i taka ocena nie da mu żadnych korzyści. O swoim stylu można posłuchać w różnych miejscach i od różnych osób, ale każdy zauważa inne rzeczy w fabule, a więc co innego pochwali i co innego wytknie. Pisanie opowiadań to nie tylko kwestia ładnego stylu i braku błędów, na co oceniający zdają się zwracać uwagę najczęściej (nie twierdzę, że nie są ważne, ale opowiadanie to coś więcej niż tylko te dwa punkty), a przecież nawet najlepszy styl upada, jeśli fabuła pełna jest błędów logicznych, wychodzi z niej niedojrzałość, wydarzenia wyglądają sztucznie - cokolwiek z tych rzeczy i jeszcze więcej. Lepiej nie napisać oceny wcale, niż napisać ocenę kiepską i/lub na tak zwane odwal się.
    Uff, wyszła ze mnie odrobina frustracji w tym temacie, która gromadzi się już od jakiegoś czasu. :P

    ReplyDelete
  15. Z drugiej strony nie dziwię się tym wymogom dyplomów etc. - pewne prace, stanowiska czy zawody wymagają odpowiedniego przygotowania/wykształcenia/wiedzy zdobytej na uczelni czy na kursach. Niestety w Polsce sytuacja odwraca się zupełnie do góry nogami i wychodzi na to, że im masz wyższe wykształcenie, tym trudniej Ci znaleźć pracę (bo masz "niepracowy" kierunek studiów, bo rynek jest przesycony ludźmi z Twoim wykształceniem, wreszcie - bo jesteś zbyt wykształcona. Brrr).
    Tak, te błędy wynikające z czegoś w rodzaju "ludowej etymologii" są wyjątkowo perfidne, bo łatwo zapadają w pamięć. Problemem jest też brak odruchu sięgania do słowników - a jak kiedyś powiedziała moja wykładowczyni na kulturze języka, znajomość poprawnej polszczyzny zasadza się nie tylko na tym, że człowiek wie, jak coś napisać, ale też na tym, że człowiek wie, gdzie to sprawdzić - i to sprawdza ;)
    Widywałam ocenialnie, oceniające i oceny, na widok których robiło mi się słabo - między innymi z powodu tego, o czym piszesz. Nie dziwię się Twojej frustracji; skoro mnie jako czytelniczkę ocen i ocenianą coś takiego wyprowadza z równowagi, to co dopiero Ciebie, oceniającą.

    ReplyDelete
  16. O tym też sporo słyszę. Nie to wykształcenie, za wysokie wykształcenie - dla chcącego nie ma problemów ze znalezieniem wymówki. I się dziwić, że młodzi ludzie nie mają motywacji, skoro sami już nie wiedzą, czy jakiekolwiek wykształcenie przyniesie im jakiekolwiek korzyści na rynku pracy.
    Racja. Dobrze znać zasady poprawnej polszczyzny, ale trzeba też wiedzieć, jak korzystać ze słownika, coby z co trudniejszymi rzeczami nie było wpadek (jak np. fakt, iż obie formy, "święta Wielkanocy" i "święta Wielkiejnocy", są poprawne - a takich przykładów jest więcej). Ja sama sobie nie ufam, bo jednak wiele rzeczy łatwo zapomnieć, więc na moim komputerze zawsze jest elektroniczny SJP PWN-u, zaś pod ręką staram się także mieć Słownik Dobrego Stylu. I korzystam z obu, ilekroć tylko w cokolwiek wątpię, choćby i to zwątpienie było minimalne.
    Jako ocenianą denerwuje mnie tak samo. Zanim się do kogoś zgłoszę, czytam jego oceny - w końcu nawet na ocenialniach, które w regulaminie mają powiedziane "oceniamy tylko X postów", można znaleźć osoby czytające wszystko - i jak widzę, że ktoś się cieszy, jak oceni sześć postów zamiast pięciu albo, jeszcze gorzej, cierpi, bo pięć postów po 2000 słów każdy to koszmarnie dużo dla biednej oceniającej do czytania. Czasem aż się krew gotuje, ale, na szczęście, udaje mi się unikać ocenialni na tym poziomie. Niemniej jednak aż czasem korci, aby podjąć się tego niemożliwego zadania naprawiania ocenialnianego świata.

    ReplyDelete
  17. Hmmm... U mnie to by było tak:
    1. Może i bym takich olimpijczyków znalazła, gdybym szukała, ale sport to kompletnie nie moja broszka. Tak bardzo kompletnie, jakąś całkowitą awersję mam, co robić...
    2. Nie, nie, stanie na dziale mięsnym w sklepie nadal jest okropną katorgą, tragiczną wręcz, od której uciekło by mi się jak najszybciej i jak najdalej. W ogóle zakupy są przeokropną katorgą. O, to jest, z wyjątkiem zakupów w księgarniach, oczywiście. Ale wszystkie inne są złe.
    3. Przydatną lekturą może i są, ale zajmującą ani trochę. Wręcz przeciwnie, skrajnie frustrującą, bo połowy nie rozumiem, a druga połowa mnie nie interesuje. Będę w przyszłości złą panią domu.
    4. Karty stałego klienta zawsze w sumie były, bo się je mamie podkradało na wieczne nieoddanie, toteż i nadal są i nadal się z nich nie korzysta, bo się na zakupy chodzi tylko w ostateczności. W bardzo ostatecznej ostateczności, pozwolę sobie dodać.
    5. Nie, nie, nie, oglądanie wiadomości nadal jest skrajną stratą czasu, gorszą nawet, niż kolejna godzina ze Skyrimem, bo nie dość, że niepotrzebną, to jeszcze nudną (w przeciwieństwie do Skyrima). I nie, wiadomości gospodarcze, a zwłaszcza polityczne, nadal nie mają sensu, nadal nie ciekawią, a powiedziałabym wręcz, że irytują jak mało co. Taka ze mnie skrajna ignorantka, o.

    Z drugiej strony...
    1. Piosenek z Disneya to ja nawet nie pamiętam, może poza kilkoma melodiami z „Króla lwa”.
    2. Mało, że napawa przerażeniem, to jeszcze strasznym smutkiem, bo to oznacza, że trzeba będzie się wreszcie wziąć za siebie i przynajmniej udawać, że się dorosło.
    3. Pluszowych misiów nie ma, ale za to bałagan w pokoju jak był, tak nadal jest i to się chyba już nigdy nie zmieni.
    4. O, o, o, to też się nigdy nie zmieni, bo się zwierzątka w ogóle kocha bardzo, bardzo mocno i żaden to wstyd, bo własna matka w ten sam sposób reaguje, a ona raczej do tych dorosłych i poważnych już od dawna należy (przynajmniej teoretycznie).
    5. To się chyba też nie zmieni, bo to już chyba nie kwestia dorastania, a zwykłego roztrzepania na stałe w geny wpisanego.

    No i... No i wychodzi na to, że mnie starodorołość młodzieńcza jak na razie nie dotyczy, bo ja zwyczajnie zostałam na etapie całkowicie młodzieńczym. I wcale mnie to martwi (chociaż pewnie powinno). :-)

    ReplyDelete
  18. Wiesz, to nie jest uniwersalny wypis żelaznych rzeczy, który każdy musi spełnić, aby został uznany za osobę cierpiącą na starodorosłość młodzieńczą. To tylko moje, bardzo osobiste i subiektywne wyznaczniki owej przypadłości i nikt się z nimi zgadzać nie musi, bo nie taki jest ich cel.
    Pozdrawiam,

    ReplyDelete
  19. Wiesz co? Z piosenek Disney'a chyba się nigdy nie wyrasta... ^ ^ A ludzie się dzielą na tych, którzy nie śpiewają, i na tych, którzy robią to przez całe życie. Tak mi się właśnie wydaje. ^^

    ReplyDelete
  20. Coś w tym jest, na pewno. To znaczy z tym śpiewaniem albo nie, bo, niestety, znam parę osób, które z piosenek Disneya wyrosły. A szkoda, bo im się jest starszym, tym więcej z ich przekazu się rozumie.

    ReplyDelete
  21. O nie, ja nie poznałam jeszcze osoby, która wyrosła (z drugiej strony znałam mało, które w ogóle śpiewały ;C), mam nadzieję, że to nie nastąpi zbyt szybko, bo masz absolutną rację!

    ReplyDelete

Obserwatorzy

Szablon: LifeThemes. Obrazek: DeviantArt (autor niezapisany). Powered by Blogger.