Dr Jeckyll i Mr Hyde


Każdy ma jakieś alter ego, czy sobie z tego zdaje sprawę czy nie, czy chce je posiadać (być nim?) czy nie. Proste jak drut. W końcu ludzie potrafią być tak skomplikowani, że wielu z nich ma wrażenie, jakby ich jedno ciało stanowiło dom dla więcej niż jednej osobowości. Ot, normalka.
Sęk tkwi jednak w tym: skoro nasze alter ego, jakkolwiek różne by nie było, nadal jest tylko „innym ja”, jak sama nazwa wskazuje, to dlaczego tak wielu z nas trudno się stać tym „innym ja”, czy chociażby przejąć niektóre z jego cech? I czy kiedy się to (szczęśliwcom) udaje, do jakiego stopnia pozostają „pierwszym ja”, a do jakiego „drugim” – a może tworzą zupełnie nowe „ja”?
Marzenia o byciu kimś innym, lepszą (w naszej opinii) wersją nas samych, to dla niektórych chleb powszedni, nawet jeśli się do tego głośno nie przyznają. To prawda i mówię to z własnego doświadczenia. Niejeden gnębiony kujon myśli, jak fajnie byłoby przestać być popychadłem, a stać się kimś popularnym i lubianym wśród rówieśników. I wierzcie lub nie, ale wielu geniuszy nie raz i nie dwa wzdychało do tego głupiego alter ego, które wydaje się być szczęśliwsze, bo pozbawione trudnych problemów, o których osoby inteligentne potrafią myśleć aż do przesady. Grzeczne dziewczynki chowają w sobie diablice w najróżniejszych odcieniach, od bogiń seksu aż po seryjne morderczynie, a szarzy urzędnicy zza biurek pod nudnym garniturem kryją ekstrawaganckie persony, których nie sposób zapomnieć. Zresztą, kto tego uczucia nie zna?
Ostatnio coraz częściej zastanawiam się, jak sprawić, aby przynajmniej niektóre cechy mojego alter ego w magiczny sposób przeszły na moje obecne ja. Gadżet rodem z „Maski” byłby przefantastycznym rozwiązaniem podobnych problemów – szkoda tylko że nie istnieje, już pomijając wszelkie konsekwencje związane z jego używaniem. Bo wiecie, jakkolwiek akceptuję to, jaka jestem (a że uważam się za dobrego człowieka, czy też, używając terminologii graczy, neutralny dobry, to czy mam powód, aby się nie akceptować?), to wizja wprowadzenia jeszcze paru drobnych poprawek jest naprawdę kusząca. Ot, na przykład trochę więcej pewności siebie w kontaktach z ludźmi, zwłaszcza tymi nowo poznanymi. Dopóki się z kimś nie oswoję i kogoś nie poznam, potrafię być nieśmiała do punktu graniczącego z chorobliwą nieśmiałością. Co z kolei wcale mi nie pomaga w znajdywaniu nowych przyjaciół poza Internetem, że o znajomościach bardziej romantycznych nie wspomnę. Mam naprawdę wspaniałych przyjaciół, z tym że niemal wszyscy są poza zasięgiem, w Polsce, Francji, Stanach czy nawet Oksfordzie (co jest problemem w trakcie ferii, które spędzam w większości w domu w Bradford). Wierzcie mi, kiedy Wam mówię, abyście docenili możliwość zadzwonienia/wysłania SMS-a/zapukania do kogokolwiek, aby w pięć minut się spotkać czy na spotkanie umówić. To są drobiazgi, ale diabeł tkwi w szczegółach.
Ech, może jacyś geniusze w Oksfordzie nad wynalezieniem wspomnianej wyżej maski pracują, a ja tylko o tym nie wiem? Byłoby fajnie. Chociaż… raczej nie dla tych wszystkich psychologów i terapeutów, którzy zarabiają na ludziach płacących za teriapie/sesje, aby stać się bliższymi swoim alter ego.

9 thoughts on “Dr Jeckyll i Mr Hyde

  1. O, a ja się poważę nie zgodzić z Mamą. Ja nie mam dwóch osobowości, kiedyś miałam, teraz już nie. Wiesz, wydaje mi się, że to wszystko kwestia akceptowania siebie, nawet nie lubienia, a akceptowania, także ja nie mam. Owszem, fajnie byłoby być czasem bardziej ogarniętym, ale to nie jest moja druga strona, to nie jestem ja tylko moje myślenie, że można by było coś zmienić. A jeśli chodzi o zmiany... "Jeśli chcesz zmienić coś w swoim życiu, musisz tylko zmienić coś w swoim życiu", ot łopatologicznie proste, autorstwa mojego współlokatora :D Także nie ma co tu zwalać na alter ego, tylko się ogarniać, ło!

    ReplyDelete
  2. No dobrze, poprawka: większość ludzi. :P
    O tak, łopatologicznie, ale szczerze. Chociaż jedne zmiany łatwiej/szybciej można wprowadzić niż inne, ale to też zależy od tego, jak bardzo się komuś chce (bo w końcu dla chcącego nic trudnego). Noale! :P

    ReplyDelete
  3. Ja to widzę inaczej: w moim odczuciu/ujęciu ludzie mają nieraz wiele twarzy, a raczej wiele stron siebie, które pokazują/uruchamiają w różnych sytuacjach. Jest to nawet całkiem zrozumiałe, ale często i denerwujące, bo okazuje się, że niektórych elementów nie daje się przenieść z jednej sytuacji na drugą i choć na przykład będę bardzo pewna siebie i silna w kontaktach zawodowych, to ta pewność oraz siła znikną w kontaktach prywatnych - i moja twarz prywatna w niczym nie będzie przypominała twarzy zawodowej. Sztuką jest powybierać z tych "różnych odsłon" tego, co najbardziej odpowiada, i być w stanie uruchamiać to w sobie w każdej/dowolnej tego sytuacji, a nie tylko wtedy, gdy to samo chce się uruchomić. Tylko, niestety, to bywa trudne i wymaga sporo pracy nad i z samą sobą.
    A czasami uruchamianie pewnych elementów tylko w pewnych momentach jest całkiem przydatne - na przykład kompletnej głupawki i wariackich humorów dostaję tylko podczas spotkań z jedną koleżanką, obie wtedy się wywariujemy, po spotkaniu zaś wracam do "codziennej siebie", w której to codziennej sobie wcale nie są mi potrzebne (a raczej przeszkadzałyby i jak diabli) te "spotkaniowe odpały".
    Forma alter ego kojarzy mi się najbardziej z tymi momentami, gdy mnie szlag trafia z jakiegoś powodu i gdy myślę: "Jak się raz zachowam zupełnie nie tak jak zawsze i nie tak, jak się wszyscy spodziewają, i jak to wszystko rzucę w diabły, to się nie pozbieracie z wrażenia, zdziwienia lub szoku". Tylko wtedy granicami dla mojego alter ego, które ma ochotę postawić na swoim, wyznacza moje "ego prymarne", które cicho mruczy: "Ale nie rób czegoś, po czym nie będziemy tu mogły wrócić, dobra?".
    (Chyba jednak pójdę już spać, bo nie jestem pewna, czy nie zaczynam się plątać w zeznaniach).

    ReplyDelete
  4. Nie, nie, nie plączesz się i rozumiem, co masz na myśli. I masz dużo racji - różnie się zachowujemy w różnych sytuacjach i przy różnych ludziach. Pewne cechy chciałoby się mieć we wszystkich, a pewne lepiej zachować tam, gdzie są. Z tym że to pierwsze jest właśnie sztuką, niełatwą do opanowania, a nie pomaga fakt, że chciałoby się móc tak zmienić na pstryknięcie palców, bez ciężkiej pracy nad sobą samym. A to ego, którym się najbardziej czujemy na co dzień, nas powstrzymuje, bo wygodnie jest siedzieć na znanym fotelu, ale przenieść się na nowe i nieznane, jeszcze nie wysiedziane miejsce wymaga choć odrobiny odwagi. I tak sobie myślę, że ciężka praca, temu każdy chcący podoła, ale znaleźć właśnie tę odrobinę odwagi, to jest wyzwanie.

    ReplyDelete
  5. Tak, bo to wymaga i sporo pracy, i sporo samoświadomości, która bywa mało przyjemna i niekiedy aż zniechęca do pracy. Nieznane często do jakiegoś stopnia przeraża (nawet jeśli jednocześnie pociąga, podnieca czy oszałamia), a poza tym przełamanie swoich nawyków jest trudne, nie mówiąc już o tym, że na początku możesz szokować otoczenie ("No jak to odmawiasz, przecież ty nigdy nie odmawiałaś, na ciebie zawsze można było liczyć, a teraz mi robisz taki numer i mówisz, że nie?")
    Zgadzam się, to zdecydowanie wymaga odwagi - i wytrwałości/zawziętości, by iść dalej jakimś nowym kierunkiem.
    (Tak na marginesie, ta opcja wpisywania kodów dla zatwierdzenia komentarzy jest konieczna?)

    ReplyDelete
  6. O, dokładnie to. Dla otoczenia to może być szok, że nagle, przykładowo, "kochane popychadło" powiedziało "nie" albo że ta cicha i nieśmiała osoba zagadała do obcego w barze (chociaż to drugie przynajmniej nie ma aż tak bezpośredniego wpływu na owych zszokowanych jak to pierwsze).
    A jest włączona opcja wypisywania kodów? Ja ich nie widzę, ale może to dlatego, żem autorka. Poczekaj, zaraz wyłączę. ^^"

    ReplyDelete
  7. Pamiętam, jak w podstawówce uczyłam się mówić "nie" pewnej namolnej i apodyktycznej koleżance - musiała być moimi odmowami nieźle zszokowana ;)
    To chyba w dużej mierze kwestia naszego wygodnictwa: przyzwyczajamy się na przykład, że ktoś nigdy nie odmawia, i często nawet się nie zastanowimy, czy temu komuś naprawdę pasuje zgadzać się na każdą naszą prośbę/sugestię/chęć. W zasadzie nie ma się co dziwić: ja jako ja mam wystarczająco dużo własnych spraw na głowie i skoro ktoś nie mówi mi "Nie", to dlaczego ja mam za tę osobę rozważać, czy temu komuś aby na pewno odpowiada moja propozycja, na którą się wprawdzie zgodził, ale może jednak nie chciał tak do końca, i może trzeba podrążyć temat i upewnić się sto razy, czy "tak" na pewno znaczy "tak", i jeszcze się upewnić, czy się dobrze upewniło... Można by zwariować od czegoś takiego.
    Były włączone, dziękuję za ich usunięcie :) Przyznam, że nieźle mnie drażni(są koszmarnie niewyraźne, nie wiem, kto to projektował) - a sama też je miałam włączone na początku, chyba zostały wpisane w ustawienia domyślne. Podczas odpisywania na komentarze również ich nie widziałam - masz rację, pewnie właśnie dlatego, że odpisywałam jako autorka - ale jedna z blogowiczek zwróciła mi na te paskudy uwagę, więc pogoniłam je z własnego blogu.
    A u Ciebie piszę coraz już dłuższe komentarze, mam nadzieję, że wytrzymujesz z gadułami :D

    ReplyDelete
  8. Sama nie pamiętam, jak i kiedy się uczyłam asertywności. Mam wrażenie, że był to proces raczej ogólny, spowodowany nie kimś konkretnym, ale obawą, że jeśli się nie nauczę mówić "nie", to później znajdzie się ktoś, kto to wykorzysta. Ale racja, zazwyczaj proszący mają mnóstwo własnych spraw na głowie, by się zastanawiać nad każdą drobną prośbą, na którą ktoś przystanie. Jeśli to coś niewygodnego, osobistego albo po prostu trudnego, to wtedy trochę łatwiej przychodzi nam zapytać jeszcze parę razy o potwierdzenie, że to na pewno nie będzie dla kogoś utrudnienie, ale ile razy w życiu składamy takie poważne prośby? Zazwyczaj są to drobiazgi, które, jeśli ktoś ma problem z asertywnością, mogą się kumulować: pożyczysz coś, dasz odpisać zadanie, załatwisz tamto, przyniesiesz mi i temu podobne. A nawet gdyby temat drążyć, to, jak mówisz, trzeba by pytać po sto razy, bo wielu z grzeczności (czy też obawy, aby nie wyjść na niegrzecznych) powie, że wszystko w porządku i nie ma problemu. Ech, złożoność ludzkich interakcji czasem mnie trochę przytłacza, kiedy tak myślę o temu podobnych zależnościach. oO
    Nie ma sprawy. Mnie zazwyczaj nie przeszkadzają, może mam szczęście do wyraźnych kodów, a może jakiś dziwny talent do nich, ale rozumiem, że może to irytować. Ale że to nie jest Onet i spamerów rzeczywiście nie ma aż tak wielu, to kody potrzebne mi nie są, szczególnie na prywatnym blogu. Chyba ograniczenie możliwości komentowania do samych użytkowników z OpenID odstrasza spamerów wystarczająco. ^^
    Pewnie, że wytrzymuję. Sama lubię gadać, a że zawsze miło poznać nową gadułę, to chyba tym bardziej. :)

    ReplyDelete
  9. Ja mam czasami wrażenie, że przy niektórych ludziach uczę się asertywności od nowa - albo poznaję jej nową odmianę. W każdym razie to zdecydowanie nie jest coś, czego człowiek uczy się za jednym zamachem na całe życie i czego nie powinien/nie musi już nigdy doskonalić.
    Też lubię poznawać nowe gaduły ;) Od razu czuję się raźniej (i zachęcona do gadania).

    ReplyDelete

Obserwatorzy

Szablon: LifeThemes. Obrazek: DeviantArt (autor niezapisany). Powered by Blogger.