Zmotywowana



Trafiłam ostatnio, kompletnym przypadkiem, na obrazek, który znajduje się po lewej. Co prawda nieco go ucięłam, bo w formie, w której go znalazłam, poniżej motywatora był de motywator w postaci zdjęcia faceta, który na swoim dużym, dość owłosionym brzuchu wygolił sobie sześciopak plus podpis w stylu „close enough”. Ta część mi się nie podobała.
Ale ta górna i owszem.
I tak parząc na ów motywujący motyw („Potrzeba 4 tygodni, byś zauważył/-a zmiany w swoim ciele, 8 tygodni by zauważyli twoi przyjaciele, a 12 dla reszty świata. Daj sobie 12 tygodni. Nie poddawaj się.”), doszłam do wniosku, że przecież dwanaście tygodni to wcale nie tak dużo. Ba, mój semestr trwa osiem tygodni, więc gdybym nie poddała się w trakcie semestru, to, wedle obrazka, zauważyliby moi najbliżsi. A potem sobie przypomniałam różne inne hasła, które wyczytać można w ulotkach czy na stronach promujących zdrowy tryb życia. Że wystarczy niewiele, ale regularnie. Że ok. pół godziny dziennie przez pięć dni w tygodniu to wystarczające minimum, aby być zdrowym. Że nie trzeba o ćwiczeniach nawet myśleć, bo często ćwiczymy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy (np. chodzenie, energiczne odkurzanie, noszenie zakupów).
I doszłam do wniosku, że czas spróbować. Dla siebie. Nawet nie tyle dla zrzucenia tych paru centymetrów, co dla bycia zdrowym i dla samych ćwiczeń, gimnastyki. W końcu po Oksfordzie i tak wszędzie chodzę na piechotę, samym tym pewnie nabijam ze dwadzieścia minut spacerów dziennie, a i w semestrze mam swoje tańce irlandzkie, no i zamierzam zacząć nowe zajęcia z burleski, to tam też się pewnie poruszam. Co mi szkodzi pięć czy nawet dziesięć minut takiego „standardowego” ćwiczenia? Nic, może mi tylko pomóc.
Zatem postawiłam przed sobą wyzwanie. Przynajmniej przez te osiem tygodni, a najlepiej przez dwanaście i dłużej, rano i wieczorem ćwiczę mięśnie brzucha. Pięć minut zajmują mi same ćwiczenia, z jakieś trzy rozgrzewka – osiem minut rano i wieczorem to żadne poświęcenie. A znalazłam sobie na Youtubie bardzo przyjemny zestaw ćwiczeń, który mi się podoba i który czuję, że działa (w sensie że czuję, jak pracują mięśnie, nad którymi chcę pracować). Póki co zaczyna się trzeci dzień (zaczęłam w czwartek wieczorem) i już odkrywam zalety. Z rana taka krótka sesja ćwiczeń skutecznie mnie rozbudza i mam jakieś takie bardziej optymistyczne podejście do świata i nadchodzącego dnia. Z kolei wieczorem przygotowuje mnie to do położenia się spać, taka odrobina pomęczenia ciała dobrze robi na sen. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać, kiedy zaczną się zajęcia i te wszystkie dodatkowe rzeczy, których mam chyba tyle samo co zajęć.
Ciekawe, jak to będzie wyglądać po zakończeniu semestru, tj. po ośmiu tygodniach… Może spróbuję się wbić w jedną spódnicę, która jest mi ciut przyciasna, żeby mieć jakieś porównanie i móc zobaczyć postęp? Hmm, chyba tak zrobię.
Tak czy inaczej, trzymajcie za mnie kciuki. :)

10 thoughts on “Zmotywowana

  1. Trzymam kciuki! Sama kilka razy chciałam próbować ćwiczyć, nawet specjalnie zapisałam się na siłownie w ramach uczelnianego wuefu, jednakże zdrowie mi uniemożliwia. Co jest z jednej strony śmieszne, bo powinnam ćwiczyć na basenie, ale wstydzę się wyjść w stroju kąpielowym. A żeby coś zrobić ze swoją sylwetką chciałam ćwiczyć "normalnie", co skończyło się dla mnie prawie wezwaniem karetki na uczelni po nieszczęsnym wuefie. Dlatego ja trzymam za Ciebie kciuki, by Ci się udało ^^.
    Pozdrawiam.

    ReplyDelete
  2. Ojej, aż karetki? To na pewno musiało być mało przyjemne doświadczenie. :o
    I dziękuję za kciuki. Na pewno się przydadzą. :)

    ReplyDelete
  3. No, ale to nic strasznego nie wyszło w końcu. Przeżycie nie miłe, ale idzie się przyzwyczaić ;). I tak szukam jakiś ćwiczeń przy których nie zmęczę się na tyle, by paść jak kaczka, a coś ze sobą zrobić ;p.
    Nie ma za co :)! A nawyki żywieniowe także zmieniłaś?

    ReplyDelete
  4. Jak to mówią, szukajcie, a znajdziecie. Ćwiczeń jest cała masa, można sobie w nich przebierać jak w kuferku z biżuterią. :) A próbowałaś może, tak a propos tego niemęczenia się, rozbijać te ćwiczenia na jeszcze mniejsze kawałki? Zazwyczaj wszelkie klipy czy poradniki mówią "10 powtórzeń tego" albo "w 10 minut zrobisz cały zestaw", co może być męczące (sama jeszcze dycham jak lokomotywa po swoich ćwiczeniach). Ale może gdyby to przepołowić i zamiast jednej sesji po 10 powtórzeń czy minut, mieć dwie po 5 powtórzeń/minut każda? Zasada mniej a częściej sprawdza się przy jedzeniu, a skoro każdy wysiłek fizyczny się liczy, to nieważne jak się on rozłoży w trakcie dnia. :)

    Trochę zmieniłam, ale jak się jest studentem, to też nie za bardzo mnie stać, aby wybrzydzać. :P Ale też nigdy nie uważałam się za osobę jedzącą bardzo niezdrowo, więc moje zmiany nawyków raczej ograniczają się do ilości rzeczy na talerzu i godzin, o których jadam. Bez jakichś drastycznych zmian.

    ReplyDelete
  5. O wybrzydzaniu na talerzu coś wiem. Też studiuję, ale mieszkam jednocześnie z babcią i nie jest do pomyślenia dla niej, że zamiast ziemniaczków z tłuszczykiem i skwareczkami wolę np. pół woreczka ryżu :d i niestety, jak babcia robi pierożki, to ciężko odmówić.

    W sumie to nie próbowałam. Ale mam zamiar kupić sobie w końcu rower i jeździć. Ciepło się robi, na uczelni jestem tylko 2.5 dnia, to znalazłabym na to czas. Poza tym... chyba brak mi jednak motywacji. Bo niby, huha, chcę wyglądać fajnie na plaży, ale potem dochodzę do wniosku, że ja i tak nie lubię się opalać xD. To jest moje niezdecydowanie z którym nie umiem wygrać właśnie.

    ReplyDelete
  6. Mmmm, pierogi. Mniam. Chociaż potrafię sobie wyobrazić, jakie to uczucie próbować przekonać babcię do własnego zdania w kwestii jedzenia. Ostatnio tak przywykłam do tego, że nikt mi nie dyktuje, co jem, że powroty do domu, kiedy trzeba się dostosować do kogoś innego, są zwyczajnie dziwne i się bardziej czuję jak w gościach niż u siebie. :P

    Rower to też dobry pomysł. Ja akurat nie mam roweru ani nie czuję potrzeby posiadania takowego, więc szukam sobie innych rozwiązań.

    O rany, nie jestem osamotniona w moim nielubieniu opalania! :D Nie spotykam zbyt wielu ludzi, a już szczególnie płci żeńskiej, którzy podzielają moje zdanie w tej kwestii.

    ReplyDelete
  7. Opalanie się to najgorsza rzecz na świecie! Dodatkowo mam jasną karnację, niebieskie oczy i blond włosy i gdy się opalę, wyglądam jak burak. Dlatego gdy przychodzi lato, Aiko biegnie do rosmana po krem z filtrem +milion :D!

    A daleko mieszkasz od "siebie"? ; >. Bo akurat, gdy ja wracam do domu, do moich rodziców, to akurat sama gotuję dla nich obiady, to nikt mi nie dyktuje co robię i raz na dwa tygodnie jem co chce xD

    ReplyDelete
  8. Hehe, ja aż tak blada chyba jednak nie jestem, ale i tak ładuję na siebie krem z filtrem (nie mniej niż SPF 25, bez względu na pogodę), jakiś kapelutek na głowę i ewentualnie przeźroczystą bluzkę na koszulkę na ramkach, żeby się niechcący nie strzaskać na mahoń.

    Od siebie do siebie? ;) Erm, prawie 290 km. Czasem, jak jestem w domu, to też coś ugotuję, ale i tak mam dość ograniczone pole możliwości, bo ktoś w domu zawsze wybrzydzi. Albo że "obiad bez ziemniaka to się nie liczy", albo że "nie lubię kuchni orientalnej" - więc nie zawsze mogę dopomóc. Jednak jak mam dom i kuchnię tylko dla siebie, to gotowanie sprawia mi o wiele więcej przyjemności, bo gotuję dla siebie (a więc nie wybrzydzam i doceniam swoje starania :P) i nikt mi się nie patrzy przez ramię.

    ReplyDelete
  9. Lubisz kuchnię orientalną? Bo ja bambusy z ryżem i kuczakiem mogę wcinać co drugi dzień i na szczęście memu chłopcu to pasuje :).
    290 km to strasznie daleko : O. Ja mam 90 km i mnie męczą podróże do domu pociągami.
    A ogólnie coś czuję, że w lato dogadałybyśmy się wyjątkowo dobrze ^^.

    ReplyDelete
  10. Uwielbiam kuchnię orientalną. Chińska, japońska, tajska, a przede wszystkim indyjska! Och, indyjskie curry i podpłomyki, i samosy, i desery - mogę się tym obżerać bez opamiętania. Z drobną tylko odmianą na pierogi raz na jakiś czas. ;)
    Ano daleko. Jakieś 4 godziny pociągiem. Ale przynajmniej pociągi mam wygodne, no i 4 godziny jeszcze idzie wysiedzieć z książką albo laptopem, to nie jest tak źle. Ma to też takie plusy, że będąc daleko od domu: a) moi rodzice muszą mnie uprzedzić, że wpadną z wizytą :P i b) uczę się żyć w miarę samodzielnie (i przyznaję, że coraz bardziej mi się takie życie podoba).
    Lato. Ojej, jakkolwiek przy mojej obecnej deszczowej pogodzie trochę mi tęskno za latem, to jednak mam nadzieję, że temperatura 20 stopni nie przekroczy. Do 20 jestem okej, to dla mnie całkiem optymalne warunki. Powyżej - masakro. Chociaż przynajmniej w Europie lata są co najwyżej upalnie, nie upalne i parne. Dobry Boże, upalne i parne lato to była dla mnie tortura, nawet jeśli z tym latem wiążą się miłe wspomnienia, to pogoda kompletnie nie dla mnie.

    ReplyDelete

Obserwatorzy

Szablon: LifeThemes. Obrazek: DeviantArt (autor niezapisany). Powered by Blogger.