Niby postanowienia noworoczne to pierdoły i się ich nie
dotrzymuje, ale jakoś tak ostatnio krąży mi po głowie kilka pomysłów, które
może akurat, jeśli je odpowiednio rozpracuję, nadadzą się na noworoczne
postanowienia? Wiem, wcześnie jeszcze, ale aż do Sylwestra będę w Tokio i nawet
nie jestem pewna, gdzie będę w samego Sylwestra (niewykluczone, że w łóżku,
odsypiając podróż nocnym autobusem), więc tak sobie pomyślałam, że skoro mam
jakieś postanowienia mieć, to lepiej je mieć wcześniej niż wcale, nie?
Zasadniczo to wymyśliłam sobie, że zamiast ogólnych
postanowień na cały rok, które i tak upadną w przeciągu dwóch tygodni góra,
zrobić po jednym na każdy miesiąc nadchodzącego roku. W dodatku nie tyle
postanowienia, co plany albo wyzwania, postanowienia za bardzo skupiają się na
samym celu, a takie plany czy wyzwania uwzględniają też radochę z samego
dążenia do celu, więc może to pomoże sprawić, że nie porzucę ich w połowie
stycznia? Cóż, zobaczymy…
Styczeń: najpóźniej do
końca miesiąca skończyć czytać „1リットルの涙” (ichi rittoru no namida, pl.
litr łez) (ergo: przeczytać w całości pierwszą powieść po japońsku).
Luty: wytrzymać do końca
semestru (ergo: nie zarobić się na śmierć bezsensownymi zadaniami ani stresem z
powodu egzaminów, ale jednocześnie wszystko przynajmniej zdać).
Marzec: podróżować tyle,
ile fizycznie i finansowo będę w stanie (ergo: korzystać z ferii wiosennych)!
Kwiecień: przygotować się do
drugiego semestru w Kanazale tak, by zrobić to, co chcę i się nie zamęczyć
zbędnymi pierdołami (ergo: zależnie od planu lekcji, ustawić sobie jak najmniej
zajęć, z góry wiedzieć, które, kiedy i jak najwygodniej opuścić i mieć już plan, co i kiedy w sprawie licencjatu).
Maj: w zależności od
tego, jak wypadnie wolne z okazji Golden Weeka, odbyć jakąś zacną podróż (ergo:
pamiętać, że czas płynie zbyt szybko, by siedzieć na dupie).
Czerwiec: wziąć udział w
Hyakumangoku Matsuri i, jeśli wcześniej się nie uda, wypożyczyć kimono (ergo:
móc powiedzieć, że brało się udział w prawdziwym japońskim festiwalu
przynajmniej raz i celebrować tak tradycyjnie, jak to tylko możliwe).
Lipiec: pójść na plażę, jak
się uda, to nawet w czerwcu, ale w lipcu koniecznie (ergo: przypomnieć sobie o
czymś takim jak relaks i skorzystać z wakacyjnej atmosfery chociaż raz).
Sierpień: oddać, a później
przedstawić boską pracę licencjacką (ergo: zero obijania się przy licencjacie i poświęceniu mu maksymalną ilość uwagi dla maksymalnego efektu, coby później w Oksfordzie mieć choć odrobinę luźniej).
Wrzesień: nie pozwolić, by
ominął mnie kolejny WetSpot i ruszyć z Szamanem do Szkocji (ergo: nie wydać tak
zupełnie wszystkich pieniędzy w Japonii).
Październik: nie dać się
zaskoczyć ostatniemu rokowi studiów (ergo: mieć gotowy boski licencjat i wiedzieć, na
czym trzeba się będzie skupić, żeby ładnie zdać studia bez przesadnego stresu).
Listopad: wziąć udział w
NaNoWriMo po raz drugi (ergo: trzeba będzie mieć w głowie jakiś pomysł do tego
stopnia, by nie pisać zupełnie w ciemno).
Grudzień: pojechać do
Finlandii przynajmniej na weekend (ergo: poczuć magię Świąt w kraju samego
Gwiazdora).
Wygląda na raczej wykonalny plan.
…prawda?
Hej, właśnie to wygląda na mocno wykonalny plan i bardzo mi się podoba (szczególnie ta Szkocja - chcę wejść na Ben Nevis!), więc trzymam kciuki i lecę zrobić własny plan ło :D
ReplyDeleteTo Ty idź na Ben Nevisa, ja poczekam na dole gdzieś, sącząc mój nowy ulubiony drink: Drambuie z sokiem pomarańczowym (szkocki drink pierwszy raz wypity w szkockim barze w Japonii :P). Nie mam nic do gór, ale wolę po nich nie łazić, jeśli nie muszę, a w tym kraju codziennie muszę. :P
DeleteTak myślę, żeby gdzieś w ten plan wcisnąć poprawki i romansidła, i Sukcesji, ale za cholerę nie wiem, w których miesiącach mi to wyjdzie...
Delete