Kiedy parę dni temu Szaman podesłał mi link do
motywującego artykułu o tym, że marzenia można spełniać, ale same się nie
spełnią, zaczęłam myśleć o tym, jakie ja mam marzenia. Nie wiem, może to tylko
moje skrzywienie, ale wraz z wiekiem częściej myślę o celach czy rzeczach,
które chcę osiągnąć – z jednej strony można przyjąć, że to dobre podejście, bo
tak jak przy spełnianiu marzeń stawia na wkład własny, jednak nie wszystkie
nasze cele są marzeniami, czyż nie? Możemy sobie postawić, na przykład, cel
nauczyć się śpiewać, ale nie musimy od razu wzdychać po nocach, że och, jak
bardzo chcemy zagrać główną rolę w ulubionym musicalu.
Żeby nie było, nie chodzi mi o to, że nie wiem, o czym
marzę, bo wiem, wyliczenie marzeń zajęło mi góra kilkadziesiąt sekund (co
ciekawe, prawie wszystkie ostały się jeszcze z dzieciństwa, a przynajmniej ich
esensja). No tylko teraz co tu zrobić, żeby je spełnić? (Poza przestaniem
zasłaniania się wymówkami, ma się rozumieć). Czy jakoś je spriorytetyzować czy
może lecieć z prądem i zobaczyć, kiedy przyjdzie pora na które?
Dla jasności, określiłam sobie tych marzeń pięć:
— PODRÓŻOWAĆ!!! (dokładnie tak, wielkimi literami, bo to
bardzo ważne);
— wydać książkę;
— zostać księżniczką (w założeniu księżniczką Disneya,
ale kto wie, może taki Książę Harry jest całkiem sympatycznym człowiekiem?);
— zostać performerką burleski;
— założyć rodzinę.
Plusem na pewno jest to, że niektóre można łatwo połączyć
(zasugerowane już zostanie księżniczką z zakładaniem rodziny) albo mogą się
wzajemnie wspierać (chyba wszyscy wiemy, że podróże inspirują – a zainspirować
mogą i literacko, i burleskowo). No i kiedy tak się zacznie o tych marzeniach
myśleć trochę bardziej pod kątem, co można zrobić, to nagle okazuje się, jak
bardzo bzdurne były nasze wcześniejsze wymówki (najczęstsza wymówka:
podróżowanie kosztuje – jeśli chce się podróżować w lusksusach, to i owszem,
ale podróżowanie kosztować nie musi wcale, a i nie trzeba podróżować w luksusach,
żeby się podróżami cieszyć).
Wszystko fajnie, człowiek zmotywowany bardzo, motywująca
muza w głośnikach, rozpiera energia, żeby nie siedzieć na czterech literach,
tylko od razu zabrać się za spełnianie tych marzeń… i wtedy następuje nagły
powrót do rzeczywistości. Bo teraz nie można się wszystkimi marzeniami zająć, przywołują
obowiązki wymagające uwagi teraz i
trzeba skupić się na tym, co na nas wpłynie teraz (jasne, kusi, aby rzucić
naukę w kąt, ale licencjat sam się nie napisze). Można chwilowo przelać tę
energię w coś innego (np. planowanie bliższych podróży, po Japonii, nie po
świecie), ale to wystarczy tylko do momentu.
Hm, wychodzi więc na to, że w chwili obecnej moim
największym marzeniem jest móc poświęcić się spełnianiu tych pozostałych. :P